Waleczne serca. Kobiety Dzikiego Zachodu

Nie sięgam za często po reportaże. Po prawdzie to raczej od nich stronie. Mam czasem problem z suchym językiem, który w reportażach się znajduje (tak mi się wydawało). A może po prostu za rzadko się z nimi stykam? Najwyraźniej tak jest, bo Waleczne serca. Kobiety Dzikiego Zachodu na pewno „suche” nie są.

To lektura soczysta, bardzo bolesna, czasem nawet za pikantna w odniesieniu do grozy z tamtych lat. Przebrnięcie przez niektóre akapity może być dla osób wrażliwych wyzwaniem. Tak się budowała gospodarcza potęga, na krwi i nieszczęściu rdzennych Amerykanów. Ktoś może napisać, że tego wymaga postęp, że takie praktyki można znaleźć w każdym zakątku świata. To prawda, niestety. Ale nie można było tego załatwić inaczej? Nikt się nad tym na Dzikim Zachodzie nie zastanawiał. Biały człowiek oszalał. Ten teren, ta zwierzyna, miliony gotowych do odstrzału bizonów, rzeki i jeziora pełne ryb. No i złoto, nie zapominajmy o złocie.

Podchodziłem do lektury przygotowany na losy tych pionierek Dzikiego Zachodu, a dostałem krwawą epopeję o stawianiu fundamentów pod dzisiejszym znanym nam państwem. Nie przeczę, zdarzają się piękne i melancholijne kawałki. Waleczne serca to też miłość i nadzieja.

Waleczne serca. Kobiety Dzikiego ZachoduWaleczne serca, rzecz o nadziei na lepsze życie.

Treść książki można podzielić na kilka kluczowych rozdziałów, przez wszystkie przebijają powtarzające się motywy z grabieżą pod każdą postacią. Zaczynamy od gorączki oregońskiej i tysięcy osadników, którzy głównie przez plotki o krainie mlekiem i miodem płynącej, postanowili osiedlić się na oregońskich ziemiach. Poruszające są to słowa. Mordercza wędrówka, na szybko zawiązywane małżeństwa (lepsze warunki do pozyskania ziemi), a na miejscu bywało różnie. Z gorączki oregońskiej (i dużego epizodu na temat masakry Whitmanów) przechodzimy gładko do gorączki złota w Kalifornii.

Nie było taryfy ulgowej dla nikogo, kto stanął na drodze do tych złóż. Wyręby lasów, powstanie San Francisco i kolejne krwawe wątki z udziałem białych, którzy postanowili czerpać bez umiaru wszystko i z wszystkich. Tak, aspekt niewolnictwa przewija się przez karty reportażu. To jedna z rzeczy, która niezmiennie wraca bez względu na podjęty temat w rozdziałach.

Solidna lektura o formowaniu się dzisiejszej Ameryki.

Co więc przynieśli biali? Głównie śmierć pod różnymi postaciami. Epidemia cholery, wspomniane naruszenia ekosystemu, w związku z czym musiały przemieszczać się całe plemiona. Wybijanie bizonów, których stada potrafiły mieć 5 kilometrów szerokości i 16 kilometrów długości. Wyobrażacie to sobie? A wyobrażacie sobie, że jeden łowca był w stanie odstrzelić 100 sztuk dziennie. „To nie było polowanie, to były żniwa”, jak sam wspominał. Później przyszła kolej z pociągami i było jeszcze gorzej. Jeszcze gorzej dla Indian. Opór był, a jakże. Ale nic nie zatrzymało tej powodzi.

O tym są Waleczne serca. Katie Hickman wspaniale opisuje ten czas, oddaje głos kobietom, pierwszym osadniczkom. Zostajemy przy nich, przy kobietach, bez względu na pochodzenie, czy strony konfliktu. Dzięki relacjom, pamiętnikom, przekazom słownym, dzięki książce dowiadujemy się o niezwykłych losach kobiet z każdego zakątka świata, które postanowiły związać swój los z tym kontynentem. Ale nie tylko, Waleczne serca to też niesamowity moment, gdy czytamy o Indiankach z różnych plemion. Ich historia jest również ważna w reportażu.

Polecam.

Patryk Karwowski

Autor: Katie Hickman
Tłumaczenie: Tomasz Bieroń
Ilość stron: 464
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: Znak Horyzont
Format: 163 x 235 mm