Otwarte karty

Nie wysilił się zanadto Stuart Gibbs, gdy pisał scenariusz do Otwartych kart (Showdown). Wziął na warsztat cały pomysł z Karate Kid i po prostu przepisał podmieniając kilka rzeczy. Całość pasuje do tej zabawy „znajdź pięć szczegółów, którymi różnią się obrazki”. Czy po dziesięciu latach od premiery filmu Johna G. Avildsena widzowie potrzebowali nową wersję Karate Kid? Studio kupiło ten pomysł. Film wyreżyserował Robert Radler, który miał już wówczas na koncie dwie części Najlepszych z najlepszych.

Otwarte kartyOtwarte kart, czyli znany jadłospis.

Początek to dramatyczna historia gliniarza Billy’ego (Billy Blanks), który podczas domowej interwencji zabija zbira. To był wypadek, ale Billy porzuca mundur i znajduje pracę jako woźny w szkole. I niby nie jest panem Miyagi, ale wszyscy wiemy że to właśnie nowy pan Miyagi. To tylko część historii. Druga fabularna nitka to opowieść o nowym dzieciaku w szkole. Wiadomo, najgorzej. To nowe środowisko, w którym Daniel LaRusso nie ma przyjaciół, nikogo nie zna w okolicy. Przepraszam, oczywiście chodzi o Kena (Kenn Scott), a nie Daniela. Ken w dodatku spóźnia się na pierwsze zajęcia i spojrzał na dziewczynę, na którą może patrzeć tylko Mike, szkolny mistrz od wszystkiego. Mike to nowy Johnny Lawrence, przemocowiec, agresywny chłopiec który ma za dużo energii. Reszty się domyślacie. Ken dostaje wycisk, pomaga mu woźny i uczy karate na przerwach. Po kilku tygodniach Ken jest już takim samym mistrzem jak szkolny rywal. Teraz mogą zmierzyć się na macie. Nie zapomniałem o czymś? Oczywiście jest i brutalny mistrz Lee, który w przerwach kiedy akurat na nikim się nie wyżywa, próbuje nauczyć podopiecznych jakieś sztuki walki. Finał znacie.

Billy Blanks jako nowy pan Miyagi.

Cały film jest bardzo przewidywalny i zapewniam, że ma wszystkie sceny, które z takim kinem kojarzycie. Najbardziej zastanawia mnie dlaczego Kenn Scott nie zrobił kariery. Dobrze się prezentuje, ma wszystko czego chcieli reżyserzy kina akcji, a jednak facet nie przebił się w branży. Prawdopodobnie jego najlepszym występem jest ten, w którym nie pokazuje twarzy jako żółw Raphael w drugiej części filmu Wojownicze Żółwie Ninja. Billy Blanks natomiast jest na swoim miejscu, a jego postać, czyli woźny Billy, oczywiście kształci nowego adepta według metod pana Miyagi.

Otwarte karty

Mam wiele serca do tych obrazów, które niejako kształtowały mój gust w latach 90. Nie inaczej jest z Otwartymi kartami, ale de facto nie posiada on zbyt wielu atutów. Jasne, zawsze miło wyłapać na drugim planie kilka znajomych twarzy, bo znalazł się tam chociażby Brion James (pamiętny android z Łowcy androidów) czy Patrick Kilpatrick (chociażby Sandman, przeciwnik JCVD z filmu Wykonać wyrok). Zatem w jednym filmie Otwarte karty, widzowie mogą zobaczyć dwóch etatowych twarzowców z kina klasy B. A Billy Blanks robi po prostu to, z czego jest znany. Z drugiej strony przydałaby się lepsza choreografia, bo Blanksa stać na więcej. Fani kina kopanego powinni być zadowoleni, nawet jeśli miejscami to ciężkostrawne danie (dialogi).

Ale to ten świetny standard, który przecież kochamy. Jest walka bez koszulek, trochę krwi na ustach, trening przy nośnej melodii i ta sama melodia w ostatnim akcie. Znamy to i nie chcemy niczego więcej.

Patryk Karwowski
Czas trwania: 100 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: Robert Radler
Scenariusz: Stuart Gibbs
Obsada: Billy Blanks, Kenn Scott, Christine Taylor, John Mallory Asher, Patrick Kilpatrick, Brion James
Zdjęcia: Bryan Duggan
Muzyka: Stephen Edwards