Nie załapało od razu. Nie mogłem wejść z marszu w świat wykreowany przez Ricka Remendera i Maxa Fiumare. Z miejsca przypomniał mi się przypadek Sagi Briana K. Vaughana i Fiony Staples. Fantastyka bez granic, niekontrolowany wieloświat i bohaterowie tych wieloświatów tworzeni prawie tak, jakbyśmy machnęli gałką w jednorękim bandycie. Tak jest w Sadze, ale tam to jest space opera, coś z czym mi bardzo blisko. Teoretycznie fantasy tego pokroju też bardzo lubię, ale mimo wszystko miałem problem z pomysłami, które autorzy rzucili mi w twarz od pierwszej strony. To uczucie jednak szybko mijało…
Dlaczego tak się stało? Ofiarnicy to przede wszystkim angażujący scenariusz. Dużo mroczniejszy niż we wspomnianej Sadze. Dużo mroczniejszy od wielu komiksów, które czytałem. Niech Was jednocześnie nie zwiodą soczyste kolory nałożone przez Dave’a McCaiga. Świat Ofiarników to świat okrutny.
Ofiarnicy to specyficzne uniwersum. Odnalezienie się wymaga czasu.
Wyobraźcie sobie, że w ten krajobraz, dziwny, trochę groteskowy, absolutnie niepospolity w rozumieniu fantasy wchodzimy od razu i od razu stoimy obok członków gołębiej rodziny, która zaraz musi oddać jedno dziecko na daninę. Tak, właśnie napisałem o gołębiej rodzinie, która (jak każda inna rasa z Ofiarników) jest obdarzona ludzkimi cechami rozpoczynając od tego, że to ubrane dwunożne ptactwo. A wspomniana danina? Iście bestialska koncepcja. Gołębie nie mają wyjścia, chociaż męski osobnik w tej rodzinie, wysoki i muskularny gołąb o twardym spojrzeniu, nie może poradzić sobie z tą sytuacją. Żeby jednak panował tu porządek i harmonia, tak musi się stać. Morderczy kondukt już nadchodzi, młody gołąb zaraz będzie zakuty w kajdany i dołączy do mu podobnych istot.
Ofiarnicy to historia o przemocy trwającej już zbyt długo. To również historia o bohaterze, który łańcuch przemocy może przerwać. Jak to zrobić? W sposób bezkompromisowy i bez półśrodków. Napisałem o porządku i harmonii. Tak, on istnieje, ale żeby ktoś mógł opływać w dostatek, ktoś inny musi cierpieć. Władcy świata (boskie istoty, słońce, księżyc i ich pobratymcy) z Ofiarników opracowali sposób wyjątkowo wredny. Ta „danina” wychodzi prosto z najbardziej spaczonych boskich umysłów, a mi przypomniała kilka pomysłów z Ciemnego Kryształu (1982 rok, reżyseria Frank Oz i Jim Henson) jednego z najbardziej mrocznych filmów fantasy z lat 80.
Historia, która potrafi przykuć uwagę.
Ofiarnicy kryją w sobie sporo oryginalności, nawet jeśli można odnaleźć kilka stycznych punktów z innymi tytułami. Sama idea przedstawienia bogów czy też po prostu władców bardzo intryguje. Na szczycie ewolucyjnej drabiny stoi ktoś na podobieństwo zakutego w zbroję słońca. Jest i ona, Luna, która reprezentuje oczywiście księżyc. Jak ten koncept się nie rozleciał, trudno na to odpowiedzieć. A jednak Rick Remender i Max Fiumara z żelazną konsekwencją dokładają co chwile do pieca. I są w tym również zdeterminowani, zwroty akcji zaskakują. Tutaj wszystko zmienia się bardzo szybko, a Remender jako scenarzysta potrafi błyskawicznie wykańczać komiksowych bohaterów. Jest w tym równie brutalny jak George R.R. Martin. Dlatego też w Ofiarnikach reguły i układ sił na planszy zmieniają się co rozdział.
Ofiarnicy zatem zaskakują. Po pierwszych stronach, kiedy naprawdę zastanawiałem się „co ja tutaj robię” i „to nie mój świat” zmieniłem się w fana uniwersum. Są emocje, czuć dużo siły w działaniu kluczowych postaci, są i wiarygodne motywacje. A kreska Maxa Fiumary jest spektakularna. Kiedy zaczyna być naprawdę nieprzyjemnie, robi się też bardzo krwawo.
Jest coś w tym komiksie, co potrafi chwycić za serce. Udało się autorom doprowadzić do tego momentu, gdy czytelnik przejmuje się losem bohaterów. Czułem to cierpienie ludu, które trzeba zatrzymać. Polecam
Scenariusz: Rick Remender
Kolory: Dave McCaig
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Redakcja: Izabela Rutkowska
Skład: Piotr Margol
Ilość stron: 192
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: Lost In Time
Format: 180 x 275 mm