„Wiecie, jaki mam problem z każdym fanatykiem, fundamentalistą od katolików, przez prawosławnych aż po KKK? Łączy was to, że jesteście zbyt dużymi ignorantami, by to dostrzec. Jesteście zbyt nieudolni, by przetrwać na świecie więc jedyne co możecie zrobić, to odbierać radość innym”.
Za te i inne słowa zginął Alan Berg, radiowiec z Denver. Jednak przede wszystkim zginął bo był Żydem. Został zamordowany 18 czerwca 1984 roku przez członka organizacji terrorystycznej The Order. Rozstrzelany przed swoim domem z Ingrama MAC-10.
The Order dokonało wielu napadów zbrojnych, morderstw. To byli bandyci działający pod amerykańskim sztandarem i ze swastyką na ramieniu. The Order, którego rdzeń wywodził się z kościoła Aryan Nations działali według wytycznych z książki Dzienniki Turnera. Ta sama książka nazywana jest biblią prawicowej ekstremy. Ideologia ideologią, ale neonazistowskie szumowiny łamały prawo na każdym kroku. Wspomniane napady, morderstwa, działania terrorystyczne na większą skalę, zamachy bombowe w synagogach, fałszerstwa.
Justin Kurzel wraca do kina, w którym czuje się najlepiej.
Spokojnie, odpowiednie służby poradziły sobie z nimi. Nie obyło się niestety bez ofiar. The Order: Ciche braterstwo opowiada prawdziwą historię, przybliża te wydarzenia, jest do doskonały thriller, a wyreżyserował go Justin Kurzel.
Fanom kina prowadzonego przez rynsztoki amoralnych postaw nazwisko australijskiego twórcy powinno być znane. Ma na koncie jeden z mocniejszych debiutów reżyserskich XXI wieku. Snowtown, bo o nim mowa, wbijał się pod paznokcie i nie dało się go usunąć nawet przez szorowanie. Sława i pieniądze przyszły szybko. Po kosztującym dwa miliony dolarów Snowtown, Kurzel mógł wydać 20 milionów dolarów na Macbetha. Cóż, jego sprawa. Kolejny film, czyli Assassin’s Creed, nie wróżył już za dobrze wciąż rozwijającej się karierze filmowej. Ale wówczas ktoś dał Kurzelowi mocnego kuksańca. Naprawdę niedużo brakowało, by skończył jako twórca w kajdanach Marvela. Wrócił do siebie, ocknął się i zaczął kręcić to, w czym najlepiej się czuje. Kolejne filmy, czyli Prawdziwa historia gangu Kelly’ego i Nitram to ta sama brudna poetyka kina o wyrzutkach społecznych, kryminale i połamanych życiorysach. To filmy, w których życie obserwujemy przez brudne filtry. Ale Kurzel dobrze czuje się w takich klimatach. I doszliśmy do najnowszego The Order: Ciche braterstwo.
The Order: Ciche braterstwo to film o zbrodni, która musiała być brutalnie przerwana.
Nie ma tu takiej chaotycznej patologii (jest lepiej zorganizowana) jak w omawianych akapit wcześniej tytułach, ale wspomniana zgnilizna istnieje na podobnym poziomie. To zarazem dość klasyczny thriller z agentem z problemami, odważnym policjantem, śmiercią, strzelaninami i z tą grupą zwyrodnialców którzy podkładają bomby w kinach, teatrach i sex-shopach, nauczają o miłości do Boga i dbają o czystość rasy do drugiego pokolenia. Kto by tam dalej grzebał. Ta sama banda wykolejeńców w liczbie kilkunastu chłopa chciałaby dokonać przewrotu i pokonać aparat państwa. I na tym wygrywane są filmowe nuty w The Order: Ciche braterstwo. Śledztwo, rozpracowywanie grupy, akcja.
Justin Kurzel miał wiele szczęścia. Oczywiście sama historia miała duży potencjał, reżyser też jest już sprawnym fachowcem, ale ten film ma dwóch aktorów, którzy dzięki swojemu warsztatowi świetnie uwiarygodniają opowieść. Jude Law wystąpił w roli Terry’ego Huska, agenta FBI. Husk jest weteranem. Chciał odpocząć na spokojnej amerykańskiej ziemi z dala od wielkomiejskiego zgiełku. Na tym terenie przydarzyła się ta aryjska kotłowanina, którą trzeba było posprzątać. W Nowym Jorku miał do czynienia z najbardziej brutalnymi sprawami. Jude Law dobitnie pokazał jak tacy ludzie jak agent Terry Husk są uzależnieni od adrenaliny. Jak już rzucił się w wir, to ciężko było go odciągnąć. Świetna rola. No i Nicholas Hoult, który jako Bob Mathews, neonazista, człowiek z dużą charyzmą ciągnie za sobą watahę wilków zdolnych zagryźć na zawołanie. Ale to wszystko się kończy. To przecież tylko grupa, paczka neonazistów bez wyobraźni.
Kurzel nakręcił bardzo dobry thriller o zatrutych umysłach, niezdrowych ideach, ale przede wszystkim jest to obraz o kolejnej sekcie z jednym guru, który chciał po prostu pójść w życiu na skróty. Miał broń, kumpli, napadał na banki, mordował ludzi, dawał złudną nadzieję. Był hipokrytą i skończył marnie. I to wcale nie jest spoiler, przecież nie mogło być inaczej. Jego „kariera” zakończyła się w grudniu 1984 roku. Kilkunastoosobowa „armia” została rozbita. Większość jeszcze siedzi, niektórzy zmarli w więzieniach, kilka osób jest już na wolności.
Gatunek: thriller
Reżyseria: Justin Kurzel
Scenariusz: Zach Baylin
Obsada: Jude Law, Nicholas Hoult, Tye Sheridan, Jurnee Smollett, Alison Oliver
Zdjęcia: Adam Arkapaw
Muzyka: Jed Kurzel