Presence

Presence, czyli obecność.

To świetne i bardzo pokrzepiające zobaczyć jak twórca z takim dorobkiem, który teoretycznie największe tytuły ma już na swoim koncie, wchodzi na nowe grunty. Eksperymentuje, bawi się gatunkiem, zaskakuje jednocześnie formułą i swoją formą. O Stevenie Soderberghu najgłośniej było kilka dekad temu. Wydaje się więc, że obecnie nie ma przesadnego parcia na szkło. Kręci skromne, ale mocne kino. Możliwe, że nie wyreżyseruje nic tak dla siebie przełomowego jak Seks, kłamstwa i kasety video. Możliwe, że nie podbije serc jurorów na filmowych festiwalach, tak jak robił to z Erin Brockovich, czy z Traffic. Prawdopodobnie nie rozbije też kasy jak przy Magic Mike (167 milionów dolarów przy zainwestowanych 7 milionach). I tak wymieniłem tylko niewielki promil tych znanych filmów Soderbergha. Co teraz robi reżyser? Bawi się i wychodzi mu to doskonale, tak jak w przypadku chociażby Kimi z 2022 roku, skromnego thrillera pandemicznego.

PresencePresence, ciekawa i oryginalna optyka.

Ale dzisiaj jesteśmy przy kinie grozy, które jednak z horrorem jako takim ma mało wspólnego. Jasne, szereg zachowań czy treści dla wielu widzów mogą być (powinno być!) uznane za horror, ale z tym filmowym gatunkiem nie należy jednak tytułu wiązać. Jako ghost story Presence jest imponujący, dla mnie okazał się niezwykle świeży ze swoim podejściem do zaprezentowania czegoś nadprzyrodzonego. Soderbergh opowiedział o duchu z perspektywy pierwszej osoby, właśnie z perspektywy ducha. Akcja rozgrywa się niejako z ujęcia istoty, która już nie istnieje. Nie wiemy kim jest, nie wiemy jakie są motywacje, dlaczego nie zaznał, lub nie zaznała wiecznego spokoju. Trwa więc w swoim stanie. Aktualnie zamieszkuje piętrowy dom, do którego zaraz wprowadzi się rodzina Payne. I to tyle, albo raczej aż tyle.

Cały Presence opowiedziany jest więc ze stanowiska widma. Mieszkańcy rzecz jasna nie widzą ducha, ale z czasem będą wyczuwać jego obecność. I to jest wspaniałe, przede wszystkim świeże. Ta pierwsza perspektywa jest o tyle znacząca, że mamy tu też zastosowaną ciekawą technikę filmowania. Obraz został nakręcony aparatem cyfrowym Sony A9 II (operatorem był Soderbergh) z ręki, co podkreśla naturalny ruch. Duch więc porusza się na długich ujęciach po całym domu (prawie jak mastershoty, sekwencje są naprawdę długie), towarzyszy ojcu, matce dwójce wchodzących powoli w dorosłość bratu i siostrze. Dziewczyna przeżyła niedawno ogromną stratę, zmarła jej najbliższa przyjaciółka. To wydarzenie mocno odbiło się na jej psychice, ojciec jest również przez to przybity. Reszta domowników jakoś sobie radzi. Na swój sposób.

Steven Soderbergh  bawi się formą i wychodzi mu to doskonale.

I to nie jest horror, to dramat, ale mocne uderzenie w końcu przyjdzie. Będzie krótkie, wymowne. Ten dramat to również historia kryminalna, wgląd w te wszystkie popieprzone historię o dorastaniu. To również przejmujący film o relacjach. Rozmowa ojca z córką to jeden z bardziej wzruszających momentów. Presence daje dużo nadziei, mówi o rodzicielskich trudach, ciągłej walce o wyprostowanie życia dziecka. Mówi również o złości, nienawiści i o tym, że trzeba być cholernie czujnym, na każdym kroku, w każdej chwili. Zło jest wszędzie.

Presence

Presence to film skromny, ale z bardzo silnym przekazem. Kosztował dwa miliony dolarów, więc naprawdę grosze. Coś wspaniałego, nakręcić coś ożywczego w temacie ghost story, wydać dwa miliony dolarów, zaprezentować spokojny film o stracie, czymś nadprzyrodzonym, zaangażować widza, a technicznie wydać na świat dzieł kompletne i takie, które potrafi na siebie zarobić (bo Presence już zarobił na dzień dzisiejszy dziewięć milionów).

Patryk Karwowski

Czas trwania: 85 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Steven Soderbergh
Scenariusz: David Koepp
Obsada: Lucy Liu, Chris Sullivan, Callina Liang, Eddy Maday, West Mulholland, Julia Fox
Zdjęcia: Steven Soderbergh
Muzyka: Zack Ryan