Dzień zero

Z marketingowego punktu widzenia to dobry czas na takie produkcje. Wprawdzie społeczeństwa zawsze były podzielone, ale mam wrażenie że właśnie dzisiaj jest świetny moment na zarobienie pieniędzy na tytułach z gatunku political fiction sięgających z fabułą po teorie spiskowe.

Reżyserii Dnia zero, wszystkich sześciu epizodów, podjęła się Lesli Linka Glatter. Nie znałem jej, ale to bardzo doświadczona osoba. Wystarczy przejrzeć nawet pobieżnie tytuły, które wyszły spod jej ręki. Ma na swoim koncie nawet kilka odcinków serialu Twin Peaks. Praktycznie każdy zna jej prace, bo każdy znalazłby jakiś swój ulubiony serial przy tworzeniu którego Lesli Linka Glatter brała udział. Zebraliśmy się tu jednak nie po to by rozmawiać o przeszłości, a zastanowić się nad przyszłością. Czy Dzień zero mówi jednak przyszłości czy o teraźniejszości?

Dzień zeroDzień zero, czyli Robert De Niro ratuje Amerykę.

Dzień zero mówi o wielu sprawach związanych z amerykańską współczesną polityką. Czy można odnaleźć wśród fikcyjnych postaci te prawdziwe? Technologiczni giganci, którzy wywierają wpływ na politykę kongresu, prezydenci, którzy najlepsze lata mają za sobą, a przy wszystkich „dolegliwościach” wieku starczego biorą się z zapałem za kierowanie mocarstwem (pośrednio lub bezpośrednio). Tak, Dzień zero uderza w wiele realnych sytuacji. Gdy dodamy do tego cyberatak na obywateli USA wnet dostaniemy całą gamę aktualnych lęków społecznych.

Scenarzyści trzymają rękę na pulsie, to pewne. Cyberataki, fake newsy, deepface i inne. To wszystko zaprząta głowę ludziom skrzętnie notującym wszystkie podejrzane działania rządowe.

Dzień zero nie jest doskonały, ale jest dobry jako thriller polityczny głównie dzięki obsadzie. Trudno wprawdzie wziąć na poważnie szereg zaprezentowanych zagrożeń. Nie chce się wierzyć w ten tytułowy Dzień zero, czyli cyberatak, który odciął zasilanie w kraju, był niszczycielski, doprowadził przez to do śmierci tysięcy osób. Co na tym tle? To, co zawsze. Internetowi ujadacze zbijają kapitał, opozycja przytula rozwścieczony elektorat, a Robert De Niro jako były prezydent, jakoby legenda i ukochany rycerz raz jeszcze wsiada na rączego konia by zbawić Amerykę. Jest to trochę bajka, ale dobrze się ją ogląda. Ja przynajmniej nie miałem problemu choć teorie spiskowe mnie irytują, a internetowi ujadacze jeszcze bardziej.

Naciągany, ale potrafi dostarczyć emocje.

Ale Dzień zero jako serial, powtarzam, wciąż dobrze się ogląda nawet jeżeli przekaz jest mętny. Nie wiadomo bowiem, czy twórcy chcieli coś wskazać, piętnować, czy jednak bawić się gatunkiem. Opowiadają wprawdzie jasno o człowieku, który raz jeszcze musi dobyć miecza w świecie, który trudno zrozumieć. Robert De Niro zagrał George’a Mullena, byłego uwielbianego prezydenta, który staje na czele komisji badającej cyberatak. Komisja daje wiele uprawnień i Mullen korzysta z każdego jednego.

Dzień zero

Mamy więc kilka niepokojących obrazków, a pojawiająca się dyskusja po seansie jest chyba tym, czego oczekują twórcy. Łamanie swobód obywatelskich, wolność słowa (jak daleko posunięta?). Czy szerzenie dezinformacji łapie się w wolność słowa? Kto ma to weryfikować? Kto ma stać na straży społeczeństwa i jakie może stosować środki? Pytań jest wiele, ale filmowy Mullen jakoś sobie radzi. Dla mnie wciąż przebija tu najważniejszy kontekst, stan głównego bohatera, wiek który może zakłócać osąd nieważne jakim prawym człowiekiem by nie był.

Cała reszta to pewna sztampa, ale dla mnie nad wyraz znośna. Jest dobre tempo, Robert De Niro ma silne spojrzenie, Jesse Plemons jest świetny, a cały drugi plan stanął na wysokości zadania.

Patryk Karwowski

Twórca serialu: Eric Newman, Noah Oppenheim, Michael Schmidt
Reżyseria: Lesli Linka Glatter
Scenariusz: Noah Oppenheim, Eric Newman, Roberto Patino, Eli Attie, Dee Johnson
Obsada: Robert De Niro, Lizzy Caplan, Jesse Plemons, Joan Allen, Connie Britton, Bill Camp, Dan Stevens
Muzyka: Jeff Russo
Zdjęcia: John Conroy