Jestem sobie dozgonnie wdzięczny, że jednak uniosłem się nad tym malkontenctwem, które sam sobie zgotowałem przy dwóch pierwszych odcinkach. Nie przeczę, narzekanie przyszło łatwo, szczególnie że byłem świeżo po lekturze. Otóż moje spotkanie z książką, bardzo depresyjną, bardzo miejscami niewygodną, twardą, zakończyło się na początku tego roku. Wszedłem więc w serial wyreżyserowany przez Jacka Borcucha i Piotr Domalewskiego na świeżo, przeskoczyłem niemalże z kart powieści do serialu, w którym w pięciu epizodach zamknięto 860 stron powieści.
Chciałem mieć serial w skali 1:1, chciałem zobaczyć takich bohaterów jak ich sobie wyobraziłem, miałem nadzieje na dokładnie to samo, w czym uczestniczyłem. I wiele się zgadza, jednak odstępstwa od literackiego pierwowzoru są spore. Jest więc to podejście zupełnie inne niż w przypadku Informacji zwrotnej czy wcześniejszego Ślepnąc od świateł. Oba bardzo dobre seriale spełniały oczekiwania czytelników. Tam jakby wszystko się zgadzało. A tutaj? Tutaj Jakub Żulczyk nie tyle wypatroszył treść. On ją wypatroszył, ale te wyjęte wnętrzności włożył z powrotem, ale jakby w inne miejsca. Byłem na „nie”, ale przełknąłem to, zrozumiałem czemu służy ten zabieg.
Serial z uszczuplonej powieści. Treść o zmienionym kształcie.
Mam wrażenie, że Żulczyk razem z pozostałymi współtworzącymi byli po bardzo długich rozmowach. Nie chcieli mieć powieści na ekranie, oni chcieli mieć tę historię, ale przedstawioną w nieco innym świetle, w nieco innym kształcie, tak samo brudną, z doskonałym finałem, ale jednocześnie miał to być serial, który zaskoczy czytelników obeznanych z treścią. To chyba opcja najlepsza, prawda? Twórcy chcieli, żeby ci sami czytelnicy dostali jednak coś innego, bo przecież ile można…. I gdy to zrozumiałem, bardzo Wzgórze psów polubiłem.
Dlatego rozumiem malkontentów, bo odejście od tego (malkontenctwa) jest bardzo trudne. Warto, polecam, ta opowieść w formacie pięciu epizodów zasługuje na uwagę, bo Jacek Borcuch (między innymi), reżyser jednego z moich ulubionych polskich filmów (Wszystko, co kocham), spełnił swoje zadanie.
Bolesna tajemnica, której nie dało się zakopać.
Jest więc Wzgórze psów opowieścią o powrocie Mikołaja do domu, który opuścił lata temu. Nie utrzymywał kontaktu, ale w końcu wrócił. Zbiegło się to z urodzinami ojca. A teraz zostanie tu trochę dłużej, chociaż mógł w każdej chwili wrócić do Warszawy. To pierwsza duża zmiana względem powieści. W książce, małżeństwo Justyny i Mikołaja było zdruzgotane, to była małżeńska Hiroszima, a tutaj jest jeszcze w porządku. Rozkład jednak nastąpi, jak rozkład każdej innej rzeczy. Wpływ na to ma przeszłość.
Pięć epizodów, to małomiasteczkowy klimat, dobrze zamknięta intryga, no i finał, który potrafi obić mordę. Robert Więckiewicz jako Tomasz Głowacki jest tutaj apostołem zemsty, bo o zemstę, między innymi w opowieści chodzi. Cała reszta to ta przytłaczająca atmosfera tajemnicy, bolesna przy zdzieraniu warstw przed odsłonięciem całego obrazka. Kryminał to tło, najważniejsze jest dojście do prawdy i dojście do tego, że czasem trzeba wejść do domu sprawiedliwości razem z drzwiami.
Nie chcę pisać o nieudanych rzeczach, bo i po co? Doceniam więc (jak zawsze) Roberta Więckiewicza. Ma niezmiennie wiele siły i w spojrzeniu i w głosie. Dobrze dobrana była Jaśmina Polak jako Justyna i Wojciech Zieliński jako Grzegorz Głowacki. Reszty nie zapamiętam. Kościukiewicz niestety przede wszystkim dobrze wyglądał.
Gatunek: thriller
Reżyseria: Jacek Borcuch, Piotr Domalewski
Scenariusz: Jakub Żulczyk, Piotr Domalewski
Obsada: Jaśmina Polak, Mateusz Kościukiewicz, Robert Więckiewicz, Andrzej Konopka, Wojciech Zieliński
Zdjęcia: Piotr Uznański
Muzyka: Daniel Bloom, Jakub Ziołek