Nie widziałem raptem kilku filmów z reżyserskiego dorobku Martina Scorsese. Wiedziałem jednocześnie, że Po godzinach jest inny, wyróżnia się na tle filmografii (choć pierwszym wyborem studia był Tim Burton). To trochę tak, jakby reżyser z kinem, do którego zdążył już przyzwyczaić widzów w 1985 roku, nagle zrobił skok w bok, w stronę czegoś totalnie wywrotowego fabularnie.
To ważny seans, bo ważna jest perspektywa u widza. Na takich filmach (między innymi na takich) wzorują się dzisiejsi twórcy konstruując te swoje wyśnione filmy, coś z pogranicza snu, groteski, z bohaterem który wpadł do króliczej nory i ciężko mu się z niej wydostać (vide Tajemnice Silver Lake). Ten bohater im bardziej się szarpie, tym głębiej się zapada. Aż jest już w niej cały. Nie rozumie tego miejsca, widz go nie rozumie, jesteśmy razem z bohaterem jak kulka we flipperze. Ktoś się nami nieźle zabawia, co chwilę jesteśmy w innym miejscu, przy innym bonusie.
Królicza nora, druga strona lustra, Paul w opałach, znikąd pomocy.
Nie musiało być tak kolorowo, była około produkcyjna afera, mogło nie rozejść się po kościach. Premierze Po godzinach towarzyszył cichy skandal, winnym był przede wszystkim Joseph Minion, twórca scenariusza. Otóż spora część historii z Po godzinach, włącznie z dialogami, pochodziła z monologu amerykańskiego pisarza i radiowca Joe Franka. Monolog (Lies) jest dostępny w internecie. Joe Frank nie został powiadomiony o pomyśle na scenariusz. Można dotrzeć do informacji, jakoby producenci wyłożyli pieniądze, by do pozwu o plagiat nie doszło. Odbiło się to na karierze (albo raczej jej braku) Josepha Miniona. Skrypt do Po godzinach jest tym najbardziej znanym tytułem w niedużym skądinąd dorobku Miniona.
Jaka by niewygodna i wstydliwa historia nie stała za scenariuszem do filmu, sam film jest doskonały. Idealnie wkomponowany w mój gust Jest przede wszystkim szalony i nieprzewidywalny. I nawet nie mogę napisać, że główny bohater, programista Paul Hackett (Griffin Dunne) jest czemuś konkretnie winny. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, albo w tej jednej konkretnej scenie, gdy chłopak podaje mu długopis przy niespodziewanym piruecie (Paul chciałby zapisać telefon do nieznajomej dziewczyny na kartce), świat zmienia się dla niego w jednej chwili. Ulice są te same, aura też jakby bez zmian, ludzie wyglądają normalnie, ale zarazem wszystko zaczyna być dyrygowane przez lalkarza na niezłym haju.
Po godzinach, film niczym mystery box.
To film matrioszka. Wyciągamy jedną lalkę, pojawia się kolejna. I następna. I nikt nie jest w stanie zatrzymać tego procesu, Paul nie może wrócić do domu. Tak, ostatecznie umówił się z nieznajomą i wjechał do dzielnicy, z której nie może się wydostać.
Mamy tu więc po trosze element surrealistycznej podróży, specyficzny schemat kina drogi. Idąc jednak dalej można pokusić się o stwierdzenie, że Scorsese zastosował motyw z Procesu Kafki. Zamiast Józefa K,, mamy Paula H. I Józef i Paul są bezsilni w swoich próbach dotarcia do celu. Dodatkowo w Po godzinach droga Paula w kierunku dnia (noc trwa i trwa) jest oblana gęstym czarnym humorem. Mężczyzna wpada cały czas w tarapaty, a my śmiejemy się do rozpuku z jego „przygód”. To okrutne, bo siedzimy bezpiecznie na fotelu, a tam rozgrywa się prawdziwy dramat. Dawno tak dobrze się nie bawiłem obserwując czyjś ciąg nieszczęśliwych przypadków. Wspaniały film.
Gatunek: czarna komedia
Reżyseria: Martin Scorsese
Scenariusz: Joseph Minion
Obsada: Rosanna Arquette, Verna Bloom, Thomas Chong, Griffin Dunne, Linda Fiorentino, Teri Garr
Muzyka: Howard Shore
Zdjęcia: Michael Ballhaus