„Sumienie jej było lekkie i jasne jak hiszpańska mantyla. Z zamkniętymi ustami nuciła piosenkę i klęcząc przez niezliczoną ilością pończoch, wyszukała najcieńsze, przez które najlepiej przeświecało nagie ciało”.
Piękne, prawda? To ostatnie zdanie z Kokainy, w której Pitigrilli opisuje perypetie Tito, dziennikarza, lekarza, bawidamka, przede wszystkim lekkoducha uzależnionego od tytułowego narkotyku. Ale nie tylko. Ta kokaina to też ona, ulotna miłość. Można ją wciągnąć na chwilę, daje rozkosz, później się ulatnia. Pozostawia po sobie półmrok, szybko przychodzi tęsknota. A więc oprócz dosłowności, mamy też metaforę uzależnienia od tej jednej jedynej kobiety, której nie jesteśmy w stanie, tak do końca, zdobyć.
Oczyma wyobraźni widzę ten wspaniały film Fassbindera, który nigdy nie powstał. Rainer Werner Fassbinder miał bowiem wiele filmowych marzeń, Jednym z nich było sfilmowanie Kokainy, mikropowieści autorstwa Pitigrilliego.
Kokaina, utwór bluźnierczy.
Enfant terrible niemieckiej kinematografii przenosi na wielki ekran tekst włoskiego pornografa. Tak mogłyby grzmieć nagłówki w branżowych czasopismach na filmowych festiwalach. Cóż to byłby za ogień! Ale niestety, to tylko wyobrażenie filmowego utworu, którego już nigdy nie zobaczymy. Wszystko musi pozostać w naszych kosmatych myślach.
Gdybym miał te 16-17 lat Kokaina zapewne dostarczyłaby mi innych wrażeń. Rumieniłbym się co stronę czytając ją ukradkiem. Te pieprzne kawałki to żadna jednak pornografia. Więcej pornografii jest na sklepowych witrynach, w salonikach prasowych. Kokaina to klasa, niesamowity kunszt budowania zdania, gotowe cytaty na każdą okazję. Nie, nie na każdą okazję. Najbardziej zadowolą tylko ten specyficzny rodzaj czytelnika, który dobrze czuje się w bluźnierstwach, opisach nieokiełznanych żądz. Mnie przy lekturze nie schodził uśmiech z twarzy. Antyklerykalizm Pitigrilliego wybija pod sufit, cudowne są te akapity w których niemalże ujeżdża instytucje kościelne. Jest to też lektura nihilistyczna, bohater jest niczym król świata, używa bez umiaru, pławi się w życiu, potrafi zachłysnąć się używkami, seksem, ulotnymi uczuciami.
Pitigrilli pornograf, ale też wirtuoz słowa.
Głównym bohaterem jest więc Tito, który porzucił zawód lekarza i został dziennikarzem, Ot, taki kaprys. Napisał poczytny esej o kokainie, sprzedał go do prasy za oceanem, w mig został zatrudniony jako redaktor poczytnego dziennika w Paryżu. A później poszły konie po betonie, imprezy, orgie, znowu narkotyki i ona, którą dostrzegł za późno, Kokaina, czyli dziewczyna z jego niewinnego jeszcze okresu. Ale Maud, bo o niej mowa, wpadła w te same koleiny w Paryżu. Niezliczona ilość kochanków, używek, przygód. Niepisana jest im ta miłość.
Minęło ponad 100 lat od pierwszego wydania, a Kokaina wciąż potrafi wprawić w osłupienie. Jest tu duża wolność, swoboda językowa Pitigrilliego jest imponująca. Sztuka tworzenia aforyzmów, powiedzonek jest aż zatrważająca. Jasne, ta mikropowieść to taki ciąg zabawnych, smutnych, gorzkich perypetii. Czyta się czasem ciężko, bo Pitigrilli uprawia literaturę bogatą, pełną przepychu słownego. Czasem trzeba wracać do tych zdań. Ale warto. To kawał ciekawego spojrzenia na czasy, miejsce, a przede wszystkim na ludzi którzy nie znali umiaru, a cały świat stał dla nich otworem.
Autor: Pitigrilli
Tłumaczenie: Zuzanna Melicka
Ilość stron: 175
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Krajowa Agencja Wydawnicza
Format: 140 x 205 mm