To, że Żelazny orzeł i Top Gun powstały mniej więcej w tym samym czasie, jest zupełnym przypadkiem. Musicie się z tym pogodzić. Szukanie teorii spiskowych, wskazywanie filmu Sidneya J. Furiego jako rip-offu obrazu Tony’ego Scotta nie ma sensu. To dwa odrębne fabularnie filmu. Łączy je akcja w powietrzu, myśliwce, poniekąd strona konfliktu. Dodatkowo Żelazny orzeł miał swoją premierę 17 stycznia 1986 roku, Top Gun dopiero w maju.
Żelazny orzeł to tetralogia, ale wybaczcie, odświeżyłem tylko część pierwszą i na tym poprzestanę. To ten film, który powiela pewien motyw dzisiaj łapiący się w schemat kina 'young adult’. W latach 80. i na początku lat 90. też były takie filmy. Wychodzące z kina gatunku opowiadały o grupie nastolatków, lub tych u progu dorosłości, którzy muszą zmierzyć się z realnymi zagrożeniami. Dość wspomnieć Czerwony świt (1984, John Milius), czy późniejszą Szkołę wyrzutków (1991, Daniel Petrie).
Żelazny orzeł, nastolatek w myśliwcu.
Nierealne, niedorzeczne, sprawiające wówczas sporo frajdy. Odświeżane po latach rozrywki dostarczają już mniejszej, widać wiele mankamentów, ale wciąż posiadają swój niezaprzeczalny beztroski urok. Jakże bowiem inaczej pisać o Żelaznym orle niż właśnie w kontekście tego infantylnego filmu, niepoważnego, czasem nieporadnego, ale bezsprzecznie frywolnego? Tylko w ten sposób.
Sidney J. Furie ma na koncie wiele udanych obrazów. Jego Istota, horror nakręcony kilka lat wcześniej to bezsprzecznie jeden z bardziej niepokojących filmów grozy o opętaniu. Wybitnie niedoceniony obraz wykraczający daleko poza schemat, do dzisiaj robi piorunujące wrażenie. Sidney J. Furie nie miał swojego ulubionego gatunku. Maczał palce wszędzie gdzie się da. Kryminały, horrory, nagroda BAFTA za Teczkę Ipcress z Michaelem Cainem, Złote Maliny za The Jazz Singer w 1981 roku. Sidney J. Furie kręci nieprzerwanie od lat 50., najwyraźniej mało sobie robi z krytyki, kręci swoje, zdarzył się i Żelazny orzeł.
Walkman, dobry nastrój, zero potrzeb i lecimy na bliski wschód.
To opowieść rzeczywiście mało poważna. Mamy dzieciaka (klawy, ejtisowy Jason Gedrick), który nie dostał się do akademii lotniczej, ale jest tym dokooptowanym do bazy nastolatkiem, który spędza życie w wojskowej rodzinie. Ma przyjaciół tylko z tego lotniczego kręgu. Jakiś syn komandora, córki nawigatora, dzieciak od pułkownika, ktoś tam od majora itd. Włóczą się po bazie, latają sobie samolotami cywilnymi, spędzają czas na symulatorach lotów. I ojciec naszego głównego bohatera podczas jednej z akcji na bliskim wschodzie został pojmany. Nie jest wskazany jasno kraj czy raczej kraik. Wiadomo, że oczekuje egzekucji, a Doug bo o nim mowa, bierze sprawy w swoje ręce. Pomaga mu mechanik, pilot weteran Charles „Chappy” Sinclair (Louis Gossett Jr.) i oczywiście znajomi z placu zabaw. Planują, zdobywają mapy, dwa samoloty F-16 i ruszają na akcję. No bądźmy poważni.
Poziom absurdu wyskakuje daleko poza skalę, bo Doug w całkowicie nieautoryzowanej akcji (to jego pierwsza poważna akcja!), razem z pilotem weteranem, w dwóch bojowych maszynach atakują kraj na bliskim wschodzie, odbijają jeńca i wracają szczęśliwi do amerykańskiej bazy. A chłopak dostaje lekki ochrzan.
Ciężko dzisiaj oglądać Żelaznego orła bez pokpiwającego uśmieszku. Wtedy jednak, gdy plakat formatu A2 był przyczepiony do drzwi w Twojej wypożyczalni wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach, prawda? Nie zaprzeczysz, że też przez chwilę byłeś pilotem myśliwca, włączałeś na akcji muzykę z walkmana i przy akompaniamencie One Vision zespołu Queen (soundtrack to ta mocna strona filmu) obracałeś w perzynę wrogie bazy wojskowe.
Gatunek: akcja
Reżyseria: Sidney J. Furie
Scenariusz: Kevin Alyn Elders, Sidney J. Furie
Obsada: Louis Gossett Jr., Jason Gedrick, David Suchet, Larry B. Scott, Caroline Lagerfelt, Tim Thomerson
Zdjęcia: Adam Greenberg