Dwóch specjalistów, dwie różne metody. Dwaj psychiatrzy w dramatycznym starciu charakterów, a na parapecie stoi młody człowiek. Tylko tyle i aż tyle stanowi o fabule filmu Pokój z widokiem na morze. Młodego człowieka nawet nie poznamy, nie zobaczymy twarzy, nie będzie nam dane spojrzeć mu w oczy. Ważne jest to, że pewnego ranka postanowił zakończyć swoje życie. Wybrał skok z okna w biurowcu. Z samego rana, gdy ludzie ruszyli ochoczo do pracy, on przeszedł korytarzami razem z nimi. Z całą grupką wjechał windą i wszedł do pokoju jednego z dyrektorów. Wszedł na biurko, otworzył okno i stanął na zewnętrznym parapecie.
Pokój z widokiem na morze, psychiatria w opałach.
Do zdesperowanego młodego człowieka milicja ściągnęła profesora Leszczyńskiego (Gustaw Holoubek). Profesor wyznaje zasadę, że człowiek sam musi dojrzeć do decyzji. Nie negocjuje więc, rozmawia. Prowadzi najczęściej monolog, opowiada historie ze swojego życia podszyte jednak treścią, która mogłaby skłonić człowieka do tej, a nie innej decyzji. Niech będzie, że to taki podprogowy przekaz. Wynika z tych opowieści jedno, warto dać sobie szansę. Ale milicja, a głównie prokurator nie widzą w przedłużających się rozmowach Leszczyńskiego efektu. Prawda, nie jest to spektakularne działanie. Dialogu de facto nie ma. Profesor po prostu, ze swoim stoicyzmem, próbuje być tą kroplą, która drąży skałę.
Prokurator nie może czekać, wymaga efektu od razu, ściąga młodszego psychiatrę, Krzysztofa Kucharskiego (Piotr Fronczewski). Ten w mig przystępuje do działania. Oczywiście ten też trafia na ścianę, a przy zderzeniu zaczyna tracić fason. Kucharski jest zresztą byłym studentem Leszczyńskiego. Z tego też wynika niejako rozgardiasz na poziomie decyzyjnym. Panowie psychiatrzy szanują się nawzajem, ale jeden musi odpuścić, zejść z tonu.
Starcie charakterów, dwóch aktorów na scenie.
Wszystko dzieje się (przepychanki, kolejne osobliwe pomysły, ściąganie krewnych i znajomych przez milicję, coraz bardziej kuriozalne sytuacje) i rozgrywa się na niekorzyść chłopaka, który zmaga się z dramatycznymi rozterkami.
To kino dwóch aktorów. Jeden pokój, dialogi, podchody, spojrzenia. Nie jest to fascynujące widowisko, ale bez mała zajmujące. Chcemy wiedzieć jak skończy się film Janusza Zaorskiego. Czy facet skoczy? A jeżeli nie skoczy, to czyje zdanie go przekona do zmiany decyzji?
Dobry film, oparty na jednym zabiegu, na tych głośnych i cichych sprzeczkach dwójki psychiatrów. Oczywiście największym atutem jest tu wspaniały występ Holoubka i wcale mu nie ustępującego Fronczewskiego. I warto zwrócić uwagę na bogaty drugi i trzeci plan. Tam się roi od tych małych świetnych występów. Niektóre wypadają dość humorystycznie, chociaż powinienem napisać, że raczej ponuro. Jak ten działacz zakładowy, w którego wcielił się Marek Kondrat, który w prostych szybkich słowach zaprosił samobójcę do biura, a na odchodne stwierdził „załatwione, przyjdzie do mnie”.
Ciekawy film, na pewno wyróżnia się na tle polskiego kina psychologicznego, które w tamtym okresie wydaje się, że było naszą domeną.
Czas trwania: 88 min
Gatunek: psychologiczny
Reżyseria: Janusz Zaorski
Scenariusz: Janusz Zaorski, Maciej Karpiński
Obsada: Piotr Fronczewski, Gustaw Holoubek, Marek Bargiełowski
Muzyka: Adam Sławiński
Zdjęcia: Edward Kłosiński