Z tej imprezy tylko krokodyl wyjdzie zadowolony. Naprawdę, najadł się jak nigdy do tej pory. Zjedzeni żywcem, gdybym miał określić seans jednym słowem, napisałbym „parszywy”. Tak, to pasuje najlepiej. Parszywy i jeszcze brudny, brutalny, dziki. Dziki w tym samym stopniu, co nakręcona dwa lata wcześniej Teksańska masakra piłą mechaniczną. Owszem, Teksańska masakra piłą mechaniczną była przełomowa, to opus magnum Hoppera. Czy Zjedzeni żywcem ustępują jakością kultowej Teksańskiej…? Moim zdaniem, w żadnym stopniu.
Mamy więc 1976 rok, Tobe Hooper na jednej filmowej sali umieścił niezłą menażerię. Gwałciciele, mordercy, brud, syf, ciągle głodny krokodyl, burdel, gliniarz, ojciec który szuka córki, rodzice z dzieckiem którzy wybrali najgorsze miejsce na świecie na nocleg i on, główny rozgrywający na tej imprezie, właściciel motelu, niejaki Judd (Neville Brand).
A opowieść rozpoczyna się (w filmie, bo mniemam że Judd od zawsze to tylko zabijanie i gwałt) od historii prostytutki Clary, której ten zawód jest najwyraźniej nie pisany.
Name’s Buck… and I’m rarin’ to fuck.
Tymi słowy rozpoczynają się Zjedzeni żywcem, rarytas (tak jak rarytasem jest zobaczenie Roberta Englunda) w temacie surrealistycznej obskury, która potrafi skraść serce. Moje skradła, uwielbiam ten prosty sznyt, kręcony na petardzie poemat z przemocą w roli głównej, z uczciwą i szczerą agresją. Tutaj nic nie można poprawić, nie życzę sobie ani większego budżetu, ani lepszych plenerów, bogatej scenografii. Zjedzeni żywcem to obraz idealny, doskonały w swojej kategorii niechlujnego szlamu.
I tak, idąc dalej za Clarą, która Bucka nie pokochała, towarzyszymy jej w krótkiej drodze do motelu. Tam Judd, właściciel, trochę na chybił trafił morduje gości. Naprawdę nie wiem jak jegomość prosperuje, być może ma dobrą promocję, bo tej nocy drzwi się nie zamykają, tak jak nie zamknie się gardziel krokodyla. Judd zabija więc, sieka, przebija dziewczyny, mężczyzn (chciałby i dziecko, ale dziewczynka mu w porę umyka) różnymi akcesoriami z Castoramy, a później wrzuca do sadzawki okalającej ten uroczy motel.
Noga, ręka, mózg na ścianie.
Naprawdę, grindhousowe dzieło sztuki. Nakręcone w studiu, udekorowane pięknym czerwonym światłem, które dominuje przez cały seans. To film szczególny, mocno teatralny. Swoją drogą zobaczyć Zjedzonych żywcem na teatralnych deskach, czy mogłoby być coś lepszego? Nie sądzę. Jest też to film brutalny, ale w takim stopniu na jaki mógł sobie pozwolić Hooper. I nie chodzi tu o jakieś hamulce, a o możliwość wykonania zbrodniczych sekwencji. Hooper wiedział, że za tematem musi iść jakość. Przecież Teksańska masakra piłą mechaniczną to nie tylko festiwal przemocy, ale głównie horror, który dobrze wygląda. Tak jest i w tym przypadku, wszystko jest wiarygodne, nawet ten plastikowy krokodyl, jest przyzwoicie spreparowany.
Umieszczony na liście brytyjskiej liście Video Nasties nie cieszył się z początku popularnością. Krytykowano chociażby za bezpodstawną brutalność. A jakie podstawy do przejawiania brutalnych skłonności mógł mieć facet mieszkający na odludziu? Nie sięgajmy do genezy jego zachowania. Interesuje nas „tu i teraz”. A teraz jest świrem, który często sięga po narkotyki, a pewnej nocy kompletnie mu odwaliło.
Czas trwania: 91 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Tobe Hooper
Scenariusz: Kim Henkel, Alvin L. Fast, Mardi Rustam
Obsada: Neville Brand, Mel Ferrer, Carolyn Jones, Marilyn Burns
Muzyka: Wayne Bell, Tobe Hooper
Zdjęcia: Robert Caramico