George Erschbamer, urodzony w 1954 roku reżyser, twórca efektów specjalnych, scenarzysta, wciąż jest aktywny zawodowo. W latach 80. współpracował przy tworzeniu efektów specjalnych do filmu Rambo: Pierwsza krew. Warte odnotowania, prawda? Jednak Erschbamer to głównie reżyser, nieprzerwanie od 1981 roku, kiedy dane mu było nakręcić jeden z epizodów popularnego wówczas serialu Airwolf. Zaraz po nim zabrał się do swojego pełnometrażowego debiutu pod tytułem Zjadacz węży. Co ciekawe do nakręcenia Zjadacza węży został Erschbamer wybrany głównie ze względu na swoje doświadczenie przy Rambo: Pierwsza krew. Rzeczywiście, aż tak daleko bowiem Zjadaczowi do Rambo nie jest, przynajmniej tematycznie. Jakościowo natomiast te dwa filmy dzieli przepaść.
Kręcony w kanadyjskim mieście Shediac, w prowincji Nowy Brunszwik jako film akcji nie oferuje za wiele. I tutaj zaobserwowałem jeden intrygujący fakt. Na chwilę zboczę z kursu.
Zjadacz węży, czyli Żołnierz.
Znacie bowiem ten schemat, gdy macie obejrzanych kilka tysięcy filmów, a niektóre oceny w portalu filmowym wklepuje się ot tak, z pamięci? Nie ma w tym za wiele z uczciwości, ale przecież gdy owe portale filmowe się pojawiały, to my już byliśmy po opędzlowaniu przynajmniej kilku wypożyczalni, dwóch stoiskach z kasetami na stadionie i niezliczonych nocnych telewizyjnych seansach. Jak to wszystko zapamiętać? Oceny leciały raczej po myśli ogólnego wrażenia. I ja mam zatem wpisanych kilka takich ocen, które ciężko by mi było dzisiaj uzasadnić. Czasem te filmy wymagają odświeżenia, nie przeczę że ocena mogłaby zostać zweryfikowana. Ale nie przy Zjadaczu węży. Moje 4/10 okazało się oceną bardzo uczciwą.
Wróćmy więc do prowincji Nowy Brunszwik w Kanadzie, czyli do krajobrazu i jednocześnie najbardziej atrakcyjnego elementu z filmu George’a Erschbamera.
Tak jak George Erschbamer debiutował Zjadaczem węży w pełnym metrażu, tak Lorenzo Lamas, tytułowy Snake Eater, zaliczył tutaj swój pierwszy poważny występ. Niestety ładna buzia Lorenzo, szczery uśmiech i zgrabna sylwetka nie pomogły filmowi. Fabuła jest jeszcze znośna, ale tylko gdy streści się ją w jednym zdaniu: Rodzice zjadacza węży giną zamordowani przez bandę rednecków w trakcie swoje wypoczynku na jachcie, a córka (czyli siostra zjadacza), porwana celem dostarczania późniejszych uciech, w planach jest ewentualna reprodukcja rednecków.
Ocena „ujdzie” to bardzo uczciwy osąd.
Najważniejsza kwestia, zjadacz węży ma ksywkę Żołnierz. Żołnierz jest byłym żołnierzem tajnej specjalnej sekcji komandosów. Widać to na pierwszy rzut oka. Żołnierz nie zabija ot tak. Najlepiej mu idzie, gdy zrobi jakąś pułapkę, coś z niczego. Czyli to taki MacGyver od zabijania. To jest zapewne motyw przewodni całej trylogii, ale sprawdzać nie będę. Zatem Żołnierz podejmuje trop, innymi słowy odbija siostrę i mści się na bandzie, która od dziada pradziada spędza czas na mokradłach spułkując zapewne ze świerkami, jedząc korę z drzew i gotując na wolnym ogniu potomstwo.
Starczy. Zjadacz węży wypada lepiej, gdy zrozumiemy że to lekki film akcji nakręcony w prześmiewczym tonie. Czy tego chciał George Erschbamer? Nie jestem pewny. Piszę tak, żeby trochę uratować tego ładnego Lamasa. Ani to film akcji, ani thriller, walki są żenujące, lepiej wypadło kilka strzelanin i rany postrzałowe. Nic więcej.
Sam film został objechany od góry do dołu i z boku na bok. Nie pomogło zaangażowanie Lamasa, który na potrzeby filmu zaprojektował linie odzieżową (choćby ten fajny charakterystyczny pasek z wężem). Krytycy mieli używanie, ale nie przeszkodziło to Lamasowi i Erschbamerowi wejść po raz drugi do tej rzeki, a później po raz trzeci.
Czas trwania: 94 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: George Erschbamer
Scenariusz: Michael Paseornek, John Dunning
Obsada: Lorenzo Lamas, Josie Bell, Robert Scott, Ronnie Hawkins
Muzyka: John Massari
Zdjęcia: Glen MacPherson