Zaczęło się od tego, że Nocny jastrząb miał być trzecią częścią Francuskiego łącznika. Niebywałe. Gene Hackman miał jednak dosyć tej historii i dosyć tej postaci (w trójce miał mu partnerować Richard Pryor). Pomysł został porzucony, a scenarzysta David Shaber przerobił łącznika w jastrzębia. Jest tu też trochę Francji, ale głównie jest noc.
Nocny jastrząb z 1981 roku to najlepszy film, w niedużym skądinąd, reżyserskim dorobku Bruce’a Malmutha. Drugim, na który warto zwrócić uwagę jest Wygrać ze śmiercią ze Stevenem Seagalem, na kilka pozostałych wypada opuścić zasłonę milczenia. Być może wypadałoby jeszcze odświeżyć ostatni w karierze Malmutha, Śmiertelny pięciobój z 1994 roku z Dolphem Lundgrenem. Czyli nie wypada narzekać, prawda? Co najmniej dwa udane tytuły w filmografii, to i tak całkiem sporo. Niektórzy nie mają nawet tego.
Nocny jastrząb, czyli Sly vs terroryzm.
A sam Nocny jastrząb to już prawdziwa perełka. Być może czasem niekształtna, pod pewnym kątem lekko chropowata, ma swoje wady. Jednak wszystkie ubytki nadrabia aktorski tercet. Ileż tu bowiem serca wkłada sam Stallone, który był na początku kariery aktorskiej, wie tylko ten, kto Nocnego jastrzębia widział. Nie jest w stanie przysłonić go Rutger Hauer oraz Billy Dee Williams, który przed kamerą występował od lat 60. Sly’a nie jest w stanie przyćmić nawet brudny Nowy Jork tak pięknie sfotografowany przez Jamesa A. Contnera, który przecież w tym samym brudzie pławił się rok wcześniej przy okazji pracy na planie Zadania specjalnego Williama Friedkina.
Contner przeniósł więc całe swoje doświadczenie i niejako przeniósł też estetykę Zadania specjalnego na Nocnego jastrzębia. To ten sam koloryt, ta sama atmosfera. Natomiast Stallone zagrał jedną ze swoich lepszych ról. Trochę więcej Serpico, mniej Cobretti, czyli sierżant Deke DaSilva, idealnie w punkt.
Scenariusz cechuje spora wiarygodność tematyczna, trochę mniej logistyczna. Oto bowiem na rynku terrorystów pojawił się on, wolny strzelec, samotny wilk i idealista. Ma swoje przekonania, jest znany w terrorystycznym światku. Liczą się z nim, ma renomę. Nie stanowią dla niego problemu granice, jest bezwzględny, ale przede wszystkim jest skuteczny. Wie to Interpol, wiedzą to mafiozi, zdają sobie sprawę z jego umiejętności przywódcy organizacji przestępczych. I człowiek ten, Heymar „Wulfgar” Reinhard, źle wybrał miejsce na swoje nowe gniazdo. Nie będzie zostawiał bomb w rewirze DaSilvy. Nie na jego zmianie.
Neo-noir, film akcji i jedna z lepszych ról w dorobku Stallone’a.
Nocny jastrząb ujął mnie nastrojem. Nie tylko. Ujął mnie świetnie rozpisanymi i ostatecznie zaaranżowanymi scenami. Sekwencja w nocnym klubie jest wspaniała, gdy DaSilva spotyka Wulfgara. Można ją oglądać kilka razy pod rząd, zawsze wygląda dobrze i świeżo. Pościg ulicami, a później pościg metrem to kwintesencja tego filmu, kręconego na petardzie thrillera z początku lat 80., kiedy wszystko wyglądało szczerze.
Nie będę narzekać, a przecież mógłbym na kilka rzeczy, choćby na ten finał, gdy Wulfgar dał się złapać jak dziecko. Naprawdę, nie wiem na co liczył terrorysta ze swoim planem. Ale cóż, fanatycy zapewne tak mają. Nocny jastrząb, chwilę po seansie, uplasował się bardzo wysoko na mojej liście ulubionych filmów ze Stallonem.
Gatunek: thriller
Reżyseria: Bruce Malmuth
Scenariusz: David Shaber
Obsada: Sylvester Stallone, Billy Dee Williams, Lindsay Wagner, Persis Khambatta, Nigel Davenport, Rutger Hauer
Muzyka: Keith Emerson
Zdjęcia: James A. Contner