Pamiętacie to całe naigrywanie się kilka lat temu (kilkanaście?), gdy padły pierwsze informacje o drugiej części Gladiatora? Było coś nawet o wątku sci-fi (a może źle pamiętam?). Ja nie brałem poważnie tych doniesień, myślałem że sprawa (cała sprawa) rozejdzie się po kościach. Jednak Ridley Scott to Ridley Scott, uniósł się w swoim megalomańskim poduszkowcu ponad własny pomnik i doprowadził sprawę do końca. Nie zrozumcie mnie źle, cenię Scotta, dawałem już o tym znać przy kilku poprzednich filmach, których nie cierpicie.
Gladiator II ma wybitne sceny, ale w środku pusto.
Byłem na pierwszym Gladiatorze w kinie. Tak, wtedy w 2000 roku. Jakie wrażenie mógł zrobić Gladiator w kinie w 2000 roku? Największe z możliwych. Wtedy każdy film w kinie był tym najlepszym na świecie. Nie istniało inne określenie niż „super”. Ale lata mijały i Gladiator jakoś tak spływał, przestał mnie obchodzić. I nie, nie było tak, że po prostu dawno widziałem i pewnie nie pamiętam jaki był świetny. Do powtórki podchodziłem, ale już mnie tak nie ruszał, nie ruszał gdy miałem 30 lat, na telewizyjnych emisjach też się nie zatrzymuję.
To koronkowa robota, nie przeczę, ta muzyka, momenty były, otwarcie w Germanii. To może miejscami elektryzować. Ale moim skromnym zdaniem ten film nie ma takiej siły jak powstały pięć lat wcześniej Braveheart (porównuję, bo oba mają podobny rozmach i kilka punktów stycznych) na którym emocje były takie, że z kina wychodziłem rozdygotany, a tydzień później poszedłem kolejny raz. Na Braveheart, na telewizyjnych powtórkach zostanę zawsze. Moment gdy William Wallace wkracza sam do wioski by zatłuc tego chama, który zabił mu żonę oglądam na stojąco. A teraz przejdziemy do drugiej części Gladiatora, czyli kontynuacji która nie miała żadnych szans, nawet jako pomysł, by się udać.
Doświadczony reżyser, który ma u boku całą rzeszę doradców. Producenci, którzy chcą zarobić (więc bubla nie chcą wypuścić, biznesplan jest jasny), dobre nazwiska w obsadzie, budżet 300 milionów dolarów, jest z czego kupować sandały dla statystów. I wyszedłem z kina spokojny, piszę szybko, żeby coś z tych emocji zostało, bo ulatują jak para z czajnika. Czyli emocje były? Były, Gladiator II znowu ma momenty. Są to niestety tylko momenty, które nie wiążą opowieści w całość, nie łączą się w historię, która mogłaby trwać.
To nie powinno mieć miejsca, Ridley Scott powinien odpuścić.
Wyobraźcie sobie bowiem tych wszystkich wspaniałych aktorów. Dali z siebie wszystko, naprawdę. Paul Mescal jest wspaniały, Pedro Pascal chwyta za serce, Denzel Washington dał taki popis, że chyba niechybnie powinien być obsypany złotem na filmowych galach. Pojedynki na arenie przykuwają uwagę, dużo tam fizyczności, są brutalne, specjaliści od choreografii wykonali swoją robotę bez zarzutu, kontrakty wypełnione. A na to wszystko wchodzą scenarzyści, David Scarpa i Peter Craig, którzy muszą (muszą, bo Ridley chce) coś z tego ulepić. Poszli po linii najmniejszego oporu, ale trudno ich winić, bo ten film nie powinien powstać.
Tak, podobały mi się sceny. Paul Mescal mówi tak, że ściska człowieka za gardło, walki są przepięknie sfotografowane, a to wszystko w krajobrazie tanich sztuczek. Aktorzy robili, to co powinni. Wszyscy robili to, za co dostali pieniądze. Wykonali najlepszą robotę. Co z tego, skoro dostaliśmy nieprawdopodobną sagę, która nie miała prawa się przydarzyć. To jest tak naciągane, że tej cięciwy de facto nie ma. Pozostało tylko, fachowo pisząc, łęczysko. Nie ma za co złapać, strzała spada na ziemię, pozostał pusty śmiech unoszący się nad legendą o mężczyźnie, który jedzie do Rzymu jako niewolnik, stacza walkę, a lud znowu to kupuje. Dość. Momenty są wybitne, klej jak z tubki gumy arabskiej z PRl, ale innego w tym sklepie nie mieli.
Gatunek: akcja
Reżyseria: Ridley Scott
Scenariusz: David Scarpa, Peter Craig
Obsada: Paul Mescal, Denzel Washington, Pedro Pascal. Connie Nielsen
Muzyka: Harry Gregson-Williams
Zdjęcia: John Mathieson