Jaki etap w życiu jest odpowiedni, by spojrzeć za siebie i zweryfikować swoje wybory? Zapewne im szybciej się to zrobi, w wieku dojrzałym, tym lepiej. Z drugiej strony, gdy jest się już w wieku podeszłym, ma się pełen wgląd w swoją postawę. Jeżeli człowiek jest uczciwy wobec siebie szybko zrozumie, że niektóre decyzje były błędne. Nie ma sensu tego ogłaszać wszem i wobec, nikogo to już nie interesuje. Ze wszystkim pozostaniesz sam. Można mieć tylko żal do siebie, gorycz będzie w tych ostatnich latach nie do zniesienia.
Profesor Isaak Borg (Victor Sjostrom) będzie miał taką okazję. Czy coś zrozumie podczas swojej podróży ze Sztokholmu do Lund? Wierzę, że tak. To widać na jego twarzy i nie jest to widok miły.
Tam gdzie rosną poziomki nie jest filmem łatwym w odbiorze, bo jako przeładowany symboliką, niekiedy uciekający w oniryzm jest też dziełem osobistym. Wspomniana symbolika to nierzadko prywatne wtręty. Zresztą to się czuje w obrazie, nawet jeżeli widz zna tylko wycinek z życiorysu reżysera.
Tam gdzie rosną poziomki, podróż za siebie.
Gdy podczas podróży profesor ze swoją synową (jadą razem) spotykają małżeńską parę, którzy w każdym zdaniu niszczą się nawzajem, to czujemy kolejny prywatny przekaz z rodzinnego domu reżysera. Historia syna profesora, który na wieść o ciąży żony najeża się i raczej z dzieckiem nie chciałby mieć nic wspólnego to również moglibyśmy mniemać, że to relacje z prywatnego piekiełka. Moglibyśmy, ale w momencie, gdy wiemy już o Bergmanie więcej, zdajemy sobie sprawę że despota na filmowym planie i w życiu prywatnym mógł przedstawiać przekaz niepełny, trochę też manipulować. Jak więc czytać Tam gdzie rosną poziomki dzisiaj? Pomimo tego, że to dzieło jest osobiste, najlepiej będzie gdy zostanie odebrane dosłownie, jako opowieść o ostatniej podróży profesora, który być może chciałby inaczej swoje życie przeżyć, ale nie będzie mieć już na to szansy.
Tam gdzie rosną poziomki zrobił na mnie wrażenie w co najmniej kilku momentach. Oczywiście Victor Sjostrom zaliczył tu występ wybitny, od pięknej Ingrid Thulin też nie można oderwać oczu. Ale to sekwencja snu, albo raczej koszmaru profesora, gdy przechadza się po opustoszałym mieście (zegar bez wskazówek, wypadająca trumna jako symbol nadciągającej śmierci), wbiła mnie w fotel.
Sam pomysł na przypatrywanie się własnemu życiu nie jest czymś nowym w kinie, a taki właśnie proces tutaj zachodzi. Profesor Isaak Borg będzie mógł cofnąć się do kilku wydarzeń, spojrzeć na nie z perspektywy mężczyzny obarczonego całym życiowym doświadczeniem.
Rozliczenie z przeszłością, ale powieka nie drgnęła.
Niestety nie uwiódł mnie Bergman w tym wydaniu. Prawdy prezentowane w filmie są wyłożone na białym, doskonale oświetlonym talerzu. Nie ma nic poza tym, całość jest podana wprost. Widz, w jaki sposób nie ugryzłby dzieła Bergmana, ucieknie w podobną interpretację. Mało tu miejsca na dyskusje, rozważania, Bergman po prostu przedstawił historię dość klarowną wykorzystując do tego (oczywiście w pierwszorzędny sposób) cały szereg trików i posiłkując się znakomitymi aktorami.
Oceniam więc dobrze, mając na uwadze głównie realizację dramatu, doskonałe występy, piękne zdjęcia. Jednak nie ugryzł mnie ten film, temat był trochę rozgotowany, a utwór ostatecznie rozmiękczony. Za mało drżenia i za mało nerwu.
Gatunek: dramat
Reżyseria: Ingmar Bergman
Scenariusz: Ingmar Bergman
Obsada: Victor Sjöström, Bibi Andersson, Gunnar Björnstrand, Folke Sundquist, Ingrid Thulin
Muzyka: Erik Nordgren
Zdjęcia: Gunnar Fischer