W Szczecinie stabilnie. Przede wszystkim szarzyzna, przez miasto mkną tiry prowadzone przez handlarzy ludźmi (na pace wiadomo, żywy towar), w stoczniach kryminał, na ulicach niebezpiecznie. Zawieja rozsypuje się na naszych oczach, przestaje kontrolować sytuację.
W 2022 roku napisałem pochlebną recenzję na temat pierwszego sezonu Odwilży. Nie wycofuję się z tamtych słów, podtrzymuję opinie. Wciąż miło wspominam sześć epizodów z pierwszego sezonu. I czekałem na sezon drugi, chciałem znowu dostać podobny klimat. To właśnie atmosfera była dla mnie najważniejsza. Ta ponura toń, w której policjantka się cała zanurza, próbuje coś zrobić i wciąż trafia na przeszkody. Działanie w ciągłej gorączce.
Szaro, buro i ponuro, czyli Odwilż jak dwa lata temu.
Drugi sezon Odwilży przyniósł identyczny nastrój, ale już mi coś nie pasowało. Względem pierwszej części, druga jest przede wszystkim wtórna, nic się nie zmieniło. To nie powinno stanowić zarzutu, ale głównie przez to, zachowanie postaci stało się nad wyraz irytujące. Przez brak zmian zacząłem dostrzegać rzeczy, które widzom mogły przeszkadzać już dwa lata temu. Zanim jednak do nich przejdziemy, wypada rzucić garść pochwał.
Zapewne wiecie jak cenię pracę Xawerego Żuławskiego. Po pierwszej Odwilży zdążył jeszcze wyreżyserować świetną Apokawixę, którą absolutnie uwielbiam. I Xawery znowu stanął na wysokości zadania. Odwilż jest dobrze nakręcona, ciemny koloryt deszczowego Szczecina został zachowany. Akcja rozgrywa się głównie albo w nocy, albo w deszczowy dzień, ewentualnie w dzień, w którym zbiera się na deszcz. Na dobrą pogodę bohaterowie nie mogą liczyć. Może to ta aura wpływa na to, że wszyscy wyglądają jakby za chwilę mieli wyjść, trzasnąć drzwiami, zapić smutki w samotności.
Wątki nie angażują, postaci irytują, na Zawieję już nie można patrzeć.
Tak, Odwilż to głównie depresyjny procedural. Ja wciąż szanuję ten wybór, nie można przecież nagle zmienić krajobrazu. Odwilż musiała być tak prowadzona, byśmy czuli ciągły smutek. W tym aspekcie serial wygrywa bardzo dużo, bo jest najlepszy właśnie wtedy, gdy słychać znaną markotną melodię, a Katarzyna Zawieja wciąż idzie ze śmiercią za rękę. Pod jaki adres by nie pojechała, tam jest ból. Ktoś stracił dziecko, ktoś inny męża, kogoś aresztują, Zawieja się stacza, za dużo już przyjęła i oczywiście nie potrafi odpuścić.
Sama intryga też potrafi wciągnąć, chociaż tym razem wątków jest za dużo, a aktorów których lubię, za mało. Niestety pojawiła się Agnieszka Dygant, z którą mam niezmienny problem.
Szkopuł tkwi w tym, że zaczęły mnie irytować relacje pomiędzy postaciami. Nie można tak długo tolerować toksycznej osoby, a partnerujący Zawiei Trepa (Bartłomiej Kotschedoff) ze swoim do rany przyłóż nastawieniem, jawi się niczym przyboczny anioł stróż, który jest na każde skinienie, zawsze gotowy, w dzień i w nocy. I to nieustanne podrzucanie córki przez Zawieję, rodzice na każde zawołanie. I znowu Zawieja musi iść i rozwiązać tę sprawę, której rozwiązać się chyba nie da. Czyli co? Serial wzbudza jednak emocje, nawet jeżeli negatywne, to na pewno jakieś, więc w gruncie rzeczy angażuje widza. To prawda. Jednak właśnie teraz zauważyłem, że gros postaci jest napisanych pod tezę, nie mają własnego życia, wszystko kręci się wokół policjantki, która musi trwać w swojej historii napisanej przez scenarzystów. Nie jest to podejście realistyczne, czułem plastik, nie mogłem skupić się, bo obserwowałem ostatecznie wszystko wokół, mając już dość głównej bohaterki. I tak jak ja, miałem wrażenie, że obserwowały ją wszystkie postaci z serialu. I nikt nic nie robił, bo to przecież jej serial. Ostatecznie niezły, ale ze zmarnowanym potencjałem. Jednak nastrój to nie wszystko.
Czas trwania: 6 x 50 min
Gatunek: kryminał
Reżyseria: Xawery Żuławski
Scenariusz: Marta Szymanek
Obsada: Katarzyna Wajda, Bartłomiej Kotschedoff, Juliusz Chrząstowski, Cezary Łukaszewicz, Andrzej Grabowski
Zdjęcia: Marian Prokop
Muzyka: Łukasz Targosz