Strzelanina w wielkim magazynie na pustkowiu. W środku luksusowe auta i mnóstwo bandziorów. Grad kul zamienia samochody w złom, zbiry padają, kule rozrywają bezwładne ciała. Mężczyzna, który zamienia to miejsce w zgliszcza zjeżdża na plecach z rampy i likwiduje kolejnych typków. Slow motion wyciąga z akcji to, co najlepsze. Ale nie jest to film Johna Woo, a Vica Armstronga, zasłużonego w boju kaskadera, który zjadł zęby na dublowaniu, wypadaniu z okien, turlaniu się ze schodów.
Drzewo Jozuego to jego pełnometrażowy debiut z 1993 roku. Nie poświęcił się jednak całkowicie reżyserii. Drzewo Jozuego to bardzo udany kryminał (niech będzie, że neo-noir) z rozpasaną akcją, ale jednocześnie jednorazowy strzał twórcy. Na kolejne, pojedyncze już podchody Armstronga po tej stronie kamery, nie warto zwracać uwagi.
Vic Armstrong, przede wszystkim kaskader, tutaj reżyser.
Ale właśnie Drzewo Jozuego to ten obraz, przy którym współczesny widz (wychowany rzecz jasna na tytułach z wypożyczalni) może zapłakać rzewnie i spytać się ze łzą w oku: „Gdzie się podziały tamte filmy?”.
Vic Armstrong to rzeczywiście niekwestionowana legenda w branży. Wystarczy przejrzeć choćby pobieżnie tytuły, przy których pracował i złapać się za głowę z podziwu. Ten facet pracował u wszystkich i ze wszystkimi. Coś musiało zaiskrzyć między nim, a Dolphem Lundgrenem na planie Uniwersalnego żołnierza. Film z JCVD odniósł sukces, Armstrong dostał zielone światło na swój film, Lundgren przyjął propozycję. Scenariusz został napisany przez Stevena Pressfielda. Kilka lat wcześniej widzowie mogli obejrzeć Nico ponad prawem i Freejack, oba również powstały na podstawie tekstów Pressfielda.
Drzewo Jozuego jako nostalgiczny powrót do czasów VHS.
Esencją jest tu wciąż zawodowa przynależność Vica Armstronga. Opisana na początku tekstu strzelanina to wprawdzie crème de la crème produkcji, ale cała reszta filmu jest również niczego sobie. Są więc liczne pościgi (świetne, bezkompromisowe, nie oszczędzano na policyjnych autach), kilka bójek (niezłe), brutalne strzelaniny. Jest tu wszystko, za czym tęsknimy. Jest piękna dziewczyna (piękna Kristian Alfonso) i scena pod prysznicem, jest zrywna ścieżka dźwiękowa autorstwa Joela Goldsmitha, wspaniałe krajobrazy uchwycone wprawnym okiem Daniel L. Turretta (chociaż pejzaże tutaj to samograj), a Lundgren pokazuje swoje napięte muskuły (bo niby jest ranny i co jakiś czas trzeba zaglądać pod koszulę).
Piękne to były czasy, gdy nie kończyły się naboje w pistoletach, za rogiem czekał samochód z kluczykami w stacyjce, a porwana dziewczyna zawsze była tą najpiękniejszą. Polecam. Ach, byłbym zapomniał. O czym właściwie jest Drzewo Jozuego? Cóż, facet zostaje wplątany w sprawę morderstwa. Chcą go wykończyć, ucieka z konwoju, zaczyna się pościg. Więcej nie musicie wiedzieć.
Czas trwania: 106 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: Vic Armstrong
Scenariusz: Steven Pressfield
Obsada: Dolph Lundgren, George Segal, Kristian Alfonso, Geoffrey Lewis
Zdjęcia: Daniel L. Turrett
Muzyka: Joel Goldsmith