Ciche miejsce: Dzień pierwszy

Michael Sarnoski, ten od Świni z Nicolasem Cagem, czyli twórca kina nietuzinkowego, w dodatku debiutu, skusił się na operowanie budżetem 70 milionów dolarów, by pociągnąć (rozciągnąć, bo to prequel) franczyzę Ciche miejsce.

O ile nie mam z reguły nic przeciwko remakom, prequelom, sequelom etc, to od seansu Ciche miejsce (2018, John Krasinski) życzyłem sobie, żeby to był temat zamknięty. Zaskoczyło mnie więc to, że druga część, również nakręcona przez Krasinskiego, która miała premierę w 2020 roku, była sequelem niezwykle udanym. Obie części trzymały wysoki poziom.

I znowu powtórzyła się podobna sytuacja. Kolejna część i w dodatku prequel? To jest niepotrzebne, tak myślałem przy pierwszych informacjach. A po seansie? Cóż, po seansie myślę tak samo.

Ciche miejsce: Dzień pierwszyCiche miejsce: Dzień pierwszy opisuje wydarzenia z inwazji obcych na Nowy Jork. Spustoszenie totalne, nie ma na obcych siły. Obcy robią Amerykanom Blitzkrieg, a my będziemy towarzyszyć dwójce Nowojorczyków, którzy spóźnili się na ewakuację. Samira (Lupita Nyong’o) i Eric (Joseph Quinn) obce dla siebie osoby, w trakcie wędrówki stają się osobami sobie najbliższymi. To ładny motyw przewodni, wątek, który w założeniu twórcy powinien produkcje uszlachetnić. I tak się stało, jeżeli bowiem miałbym ocenić Ciche miejsce: Dzień pierwszy pozytywnie za jakiś aspekt, to właśnie za tę dwójkę głównych bohaterów.

Ciche miejsce: Dzień pierwszy. Prequel nieistotny.

Jasne, bohaterzy są dla filmu najważniejsi. Polubiłem ich, ale sam film, czyli film o inwazji kompletnie mnie nie zaangażował. Nie czułem grozy, ludzie ginęli na ulicach, kilka ciekawych ujęć było wyzutych z emocji. Wszystko zostało wyprane przez procesory.

Mam nawet wrażenie, że ta franczyza jest tu dodana ot tak, na doczepkę. Istotą seansu są relacje i wolałbym obejrzeć o tym inny film, a nie obraz na siłę wciągnięty pod koła finansowej machiny, która ściągnęła do kin fanów dwóch pierwszych części. Ale takie są prawa rynku, tak musiało się stać.

Michael Sarnoski powinien być zadowolony, bo przeniósł trochę do blockbustera swojej artystycznej wrażliwości, opowiedział coś o ludziach, stracie, nawiązującej się przyjaźni. Ale ten pomysł wcale nie potrzebował 70 milionów dolarów, to można było wygrać na półśrodkach, bo reżyser dyrygował aktorami wybitnymi. Jeżeli mieć na uwadze tylko franczyzę, to zadowoleni powinni być wszyscy. Film zarobił, w głowach są tkane kolejne pomysły, a oczami wyobraźni budowane epizody w kosmosie.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 99 min
Gatunek: sci-fi
Reżyseria: Michael Sarnoski
Scenariusz: Michael Sarnoski, John Krasinski
Obsada: Lupita Nyong’o, Joseph Quinn, Alex Wolff, Djimon Hounsou
Muzyka: Alexis Grapsas
Zdjęcia: Pat Scola