Klasyk folk horroru, pozycja obowiązkowa z tego nurtu, absolutnie wybitne osiągnięcie w tym temacie. Ściągnąłem z półki wstydu, bo przecież lepiej późno niż wcale. Jestem zauroczony i przy okazji obejrzałem scenę, którą z marszu wpisałem na listę swoich ulubionych w historii kinematografii. Zanim jednak do niej przejdziemy, dajcie się zaprosić na wyspę Summerisle w Szkocji.
Rowan Morrison zaginęła. Nielicha to sprawa, trzeba ją wyjaśnić. Na wspomnianą wyspę przylatuje swoim hydroplanem sierżant Howie. Sierżant jest głęboko wierzącym katolikiem. Ma narzeczoną, której jest wierny. Brawo Howie. Ma kodeks, księgę praw i obowiązków pod pachą i żelazny kręgosłup moralny. Podąża za kompasem, który wskazywał mu drogę latami, całymi dekadami zapewne. Ale tutaj, wskazówka na tym kompasie jakby zaczęła się niepewnie miotać. Coś jest nie tak.
Kult, czyli pogaństwo level hard.
To nie jest horror, z grozą ma może więcej wspólnego, ale raczej w temacie strachu widza (odrzucenia, niezrozumienia) przed pogańskim kultem. Boimy się tego, czego nie rozumiemy, negujemy, wzbraniamy się, na pewno wolelibyśmy nie uczestniczyć w tych obrzędach. Czy są to tak straszne historie jak nam się wydaje? A czy w Biblii pomiędzy wierszami, a nawet w całych akapitach nie ma grozy i horroru? Jest, a jakże. Dlatego pogaństwo tutaj, przedstawione w tak dosadnie cudowny sposób może budzić niepokój, ale to ten sam niepokój, który może odczuwać badacz, który wszedł na tereny plemienia, które nigdy dotąd nie miało kontaktu z cywilizowanym światem.
Obserwujemy więc głęboko wierzącego katolika Neila Howi’ego, który zderza się ze ścianą milczenia. Dziewczynki nikt nie widział, nikt nie zna, nie istniała. Te relacje są mylące, każdy daje mu nadzieję na zwrot w sprawie, ale zawsze kończy się tym samym, ślepym zaułkiem. A mieszkańcy przygotowują się do majowych obrządków. Sierżancie, lepiej uciekaj z wyspy, twoje katolickie serce nie wytrzyma naporu bezeceństw.
Kult jest wspaniały, natłok osobliwych rytuałów jest tak przytłaczający, że chce się oglądać film raz za razem, a moja ulubiona scena to ta z nocnym kuszeniem policjanta. Otóż Howie wynajmuje pokój nad karczmą. Jeszcze modlitwa przed snem i można udać się na spoczynek. Ale gdzież tam, nie na Summerisle. W budynku ściany są cienkie, a w sąsiednim pokoju pląsa całkiem naga córka karczmarza (piękna Britt Ekland), Howie ledwo wytrzymuje katusze, wyobraźnia pracuje, dziewczyna napastuje ścianę. W niemym tańcu wije się i atakuje zmysły Howiego, który tonie w mękach w drugim pokoju. Pierwszą walkę Howie jednak wygrał, nie złamał ślubów. To kwintesencja filmowego erotycznego napięcia.
Sierżant Howie, mężczyzna wytrącony z równowagi.
Kolorowe, pełne pogaństwa rytuały, tak powabne i kuszące to jedno. Ale film debiutującego na tym polu Robina Hardy’ego jest po prostu dobrze opowiedzianą historią, intrygującą i wciągającą. Oczywiście duża zasługa w tym nie tylko scenariusza i reżyserii, ale i aktorów Edwarda Woodwarda (sierżant) i Christophera Lee (lord wyspy). Nie można zapominać o cudownych krajobrazach, połaciach zielonych terenów, naturalnej przepięknej scenografii.
Oglądałem więc po raz pierwszy, ale mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że obraz trzyma się dzielnie. Dzieje się dużo, zabiegi sierżanta są nawet zabawne, zakłopotanie które wynika z jego nieustającego zderzenia z pogaństwem (o najczęściej erotycznym wymiarze) jeszcze bardziej komiczne, bo przecież nic tak nie wprawia w dobry humor jak właśnie zmieszanie dewota. Polecam, nie tylko na majówkę.
Gatunek: horror, folk horror
Reżyseria: Robin Hardy
Scenariusz: Anthony Shaffer
Obsada: Edward Woodward, Britt Ekland, Diane Cilento, Ingrid Pitt, Christopher Lee
Zdjęcia: Harry Waxman
Muzyka: Paul Giovanni