Mechanik Orzechowski, co za szorstki człowiek! To stary służbista wywodzący się z równie starej szkoły kolejarskiej. Najważniejsza jest ta jego lokomotywa. Ciągle sprawdza panewki, wszystko musi być odpowiednio naoliwione, spóźnienia i niesubordynacji nie toleruje. Węgla każe ładować tyle, ile trzeba. Nie zważa na oszczędności, nie ma zamiaru używać materiału gorszej jakości, bo przecież to może zaszkodzić lokomotywie. Orzechowski, co za nieprzyjemny mężczyzna! Stawia się, jest trudny w obyciu, na jego twarzy nie zobaczysz uśmiechu.
Orzechowski już nie żyje, wskoczył pod pociąg, a tuż koło niego, na semaforze nie paliła się jedna lampa. Sabotaż przed śmiercią? Parowóz mógł się wykoleić, mogło dojść do katastrofy, mogli zginąć ludzie.
Człowiek na torze, czyli sąd nad zmarłym.
Człowiek na torze to bolesny utwór o dramatycznym losie starego pracownika. To też opowieść o „śledztwie”, etosie pracy, o pewnej idei, o obowiązkach i oddaniu się zawodowi. Większość zebranych na zajezdni szybko wydała wyrok na Orzechowskiego, wskazują go jako winnego. Jednak równie szybko dochodzą nowe fakty, przesłuchani świadkowie dostarczają nowego obrazu.
Niedużo brakowało, a drugim filmem fabularny (po Błękitnym krzyżu) Andrzeja Munka byłby Kanał na podstawie opowiadania Jerzego Stefana Stawińskiego. Munk jednak odpuścił, po próbnych zdjęciach zrezygnował. Twierdził, że w takich warunkach (prawdziwe kanały) nie da się nakręcić filmu, że jest za ciemno. Projekt przejął Wajda, a Munk podszedł do Tajemnicy maszynisty Orzechowskiego, innego opowiadania Stawińskiego.
Psychologiczny dramat Andrzeja Munka to smutny i przejmujący film o tym jak trudno zejść na boczny tor, jak ciężko pogodzić się z tym, że swoje się już zrobiło i czas na refleksję nad własną kondycją. Jako obraz zaangażowany społecznie, to też film w wielu różnych odcieniach. Tu nie ma nic białego i czarnego. Różne wersje wydarzeń, ale również różny osąd i inne spojrzenie na osobę, zachowanie tejże czynią z Człowieka na torze dzieło ponadczasowe.
Ponadczasowość i uniwersalność to główne atuty filmu Munka.
Dla mnie to utwór uniwersalny, który pokazuje jak łatwo wydać wyrok. Z początku nikt nie ma wątpliwości, ale te (wątpliwości) szybko się pojawiają. Niektórzy mogą widzieć w Orzechowskim zgorzkniałego mechanika, inni doświadczonego fachowca. Obie rzeczy się nie wykluczają, ale samo zachowania może wynikać z licznych frustracji, również z tych które wychodzą z nowej sytuacji w zakładzie pracy (naciski z góry, by używać gorszej jakości węgla).
Dostaliśmy ostatecznie coś na wzór sądowego dramatu, ale też intrygująco zarysowane starcie ludzkich charakterów, starego Orzechowskiego z Zaporą (Zygmunt Listkiewicz), ambitnym pomocnikiem, który później prowadził ów feralny pociąg. Nie należy jednak zapominać o wyraźnej, moim zdaniem, lepiej czytanej dzisiaj, krytyce zachowań w okresie stalinizmu. Człowiek na torze był obrazem, który ujrzał światło dzienne w trakcie politycznej odwilży, Munk mógł sobie pozwolić na więcej.
Czy Człowiek na torze spełnia swoją funkcję dzisiaj? To wciąż poruszający dramat o człowieku. Finał i rozwiązanie fabularne było dla mnie zaskakujące. Munk wyprowadził mnie w pole, zrobiło mi się smutno, żal po Orzechowskim nabrał nowego wymiaru. Surowy, z wnikliwie uchwyconymi charakterami bohaterów i dzisiaj robi piorunujące wrażenie.
Gatunek: dramat
Reżyseria: Andrzej Munk
Scenariusz: Andrzej Munk, Jerzy Stefan Stawiński
Obsada: Kazimierz Opaliński, Zygmunt Maciejewski, Zygmunt Zintel, Zygmunt Listkiewicz, Roman Kłosowski
Zdjęcia: Romuald Kropat