Michał Toporny, syn chłopa, zrodzony z tej ziemi, przyszedł na świat na klepisku. Tak mówi sam o sobie, rzucając się w rozpaczy w dorosłym już życiu. Nikt nie chciał Michała Topornego w mieście, nikt nie chciał żeby Michał Toporny się wykształcił, zdobył inny zawód. I w końcu nikt nie chciał, żeby Toporny piastował znaczącą rolę w społeczeństwie. Ale tego człowieka cechował niebywały upór. I chociaż wszyscy życzyliby sobie, żeby chłop został chłopem, to Toporny zakasał rękawy, poszedł na studia, został najlepszy na roku, objął ważne stanowisko, decydował, podpisywał, wściekał się na podwładnych. Był ważny z ubrania i był osobistością dla swojej sekretarki. Ale chłopa z tego chłopa nie dało się wyjąć, a i sam Toporny, w jednej z kluczowych scen przeglądając się w lustrze nie widzi, stojąc już w garniturze, dotykając swój nos, żadnego jastrzębiego dzioba, tylko raczej swój kartoflany kinol.
Tańczący jastrząb, utwór wywrotowy.
Zdaję sobie sprawę, że ten rodzaj filmowego przeżycia nie trafi w podniebienie każdego widza. Tańczący jastrząb to awangarda, ale nie tak znowu odległa awangarda gdy przyjrzymy się światowej kinematografii. Obraz Grzegorza Królikiewicza jest z 1977 roku, dzisiaj filmy w podobnej poetyckiej tonacji (choć zdecydowanie mniej intensywne) kręci chociażby Terrence Malick. Malick i Królikiewicz skupiają się na przeżywaniu obrazem i zależy im, żeby widz był niemal w środku wydarzeń. Obraz nas otacza, otacza nas dźwięk, kadry wybuchają, estetyczny przepych może być dla niektórych nie do zniesienia. Tańczący jastrząb to rodzaj filmowej poezji, który odpowiednio nastrojonego widza potrafi wzruszyć, wzburzyć, oburzyć, może nawet zawstydzić.
Tańczący jastrząb nie byłby filmowym polskim unikatem, gdyby nie praca autora zdjęć, wybitnego Zbigniewa Rybczyńskiego. Znam język Królikiewicza, wiem na jakie reżyserskie wolty go stać, jednak wespół z Rybczyńskim stworzyli obraz, który powinien zawojować w 1977 roku cały świat. W pewnym sensie Tańczący jastrząb był poligonem doświadczalnym dla autora zdjęć. Tu jest wręcz oszałamiający popis technik, eksperymentów operatorskich. Rybczyński ustawia kamerę pod różnymi kątami, filmuje z osobliwych miejsc, obraz jest w ciągłym ruchu, szarżuje na nas. Nie ma wytchnienia dla widza (szereg patentów mógłby przyprawić o ból głowy). A gdy dodam, że ten sam widz jest nieustannie atakowany kakofonią dźwięków spreparowanych przez polskiego pianistę Janusza Hajduna, powinniście mieć już (mniej więcej) wgląd w to, z czym przyjdzie Wam się zmierzyć.
Mało nieprzystępny, ale jednocześnie niezwykły i wyjątkowy.
Nie straszę, a wciąż zachęcam, bo Tańczący jastrząb to, powtarzam, unikat. Z mojego opisu ktoś mógłby wyciągnąć wniosek, że to nic innego jak jazgot i rozdygotany nerw. Tak po trosze jest, ale to też film z niezwykłą empatią, z absolutnie urzekającą sceną, gdy w wieku dojrzałym Michał Toporny zastanawia się nad swoim życiem. Ma już synów i weryfikuje swoje dotychczasowe wybory. Może i nie były to wybory najlepsze, ale inaczej już dla niego nie będzie na tym ziemskim padole. Gdy przy tym jednym obrazku słyszymy piosenkę Elżbiety Wojnowskiej Zaproście mnie do stołu (tekst Włodzimierza Szymanowicza, „poety wyklętego”), to coś w nas pęka. Ale odbiór tej czy wielu innych scen w Tańczącym jastrzębiu rzeczywiście zastanawia. Czy żal nam tego bohatera? Czy to postać pozytywna?
Michał Toporny, kryje w sobie wiele sprzeczności. Jest w nim dużo buntu, zacietrzewienia, ale jako bohater ciągle się zmienia. Dojrzewa i widać wyraźnie, że z biegiem lat (tak ułożona jest ta opowieść) pojawiają się w obrębie jego działań inne priorytety. I na tym tle mamy fantastycznego Franciszka Trzeciaka, którego ja osobiście doceniłem dopiero po tym seansie. To pewnie niesprawiedliwe, ale właśnie tutaj, u Grzegorza Królikiewicza zobaczyłem ten wachlarz jego aktorskich umiejętności. Wspaniała rola.
To nie jest łatwy seans, w rzeczy samej Tańczący jastrząb jest trudny w odbiorze. Krzykliwy, odważny, oferuje szereg sprzecznych doznań. Nie jest to tytuł popularny, nie zawojował jurorów na filmowych festiwalach. Nie wiem dlaczego tak się nie stało. Może przez to, że Tańczący jastrząb jest rzeczywiście brudny i nieprzystępny? Może zniechęca przez ten brak czytelności. chociaż przekaz wydaje się jasny, a moim zdaniem to film o powrocie do macierzy, do korzeni. Dla mnie to prawdziwy ewenement i prawdziwa perła w naszej rodzimej kinematografii.
Czas trwania: 98 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Grzegorz Królikiewicz
Scenariusz: Grzegorz Królikiewicz
Obsada: Franciszek Trzeciak, Beata Tyszkiewicz, Tadeusz Łomnicki, Jerzy Zelnik
Zdjęcia: Zbigniew Rybczyński
Muzyka: Janusz Hajdun