Część Letniej Akademii Filmowej już za nami. Zwierzyniec żyje filmem – seanse od rana do wieczora, spotkania z twórcami i wydarzenia dodatkowe. Zapraszam na relację z festiwalu w postaci krótkich wrażeń spisanych bezpośrednio po seansach.
Kobieta i mężczyzna (1966, reż. Claude Lelouch)
Dzieło Leloucha miało wpływ na wiele późniejszych melodramatów. Obstawiam, że musiał je oglądać choćby Richard Linklater – twórca trylogii rozpoczętej filmem Przed wschodem słońca. U Leloucha obserwujemy rodzące się uczucie pomiędzy dwójką osób podobnie doświadczonych przez życie. Francuski reżyser stara się opowiadać przede wszystkim samym obrazem. Kiedy bohaterowie zaczynają o czymś mówić, to zazwyczaj jest to od razu ilustrowane retrospekcjami. Nowatorska jak na tamte lata forma może kojarzyć się z teledyskami. Montaż różnych ujęć połączony z muzyką składa się na długie, kilkuminutowe sekwencje. A oprócz tego mamy jeszcze eksperymentowanie z kolorystyką, bowiem w zależności od planów czasowych oglądamy sceny w kolorze, sepii oraz czerni i bieli. Największe wrażenie zrobiły na mnie te sceny, w których bohater grany przez Jean-Louisa Trintignanta toczy w głowie dyskusje sam ze sobą, prowadząc auto. Te momenty idealnie oddają esencję overthinkingu.
Miecz bestii (1965, reż. Hideo Gosha)
Wcześniej widziałem dwa inne samurajskie filmy Hideo Goshy – Trzech wyjętych spod prawa samurajów i Samurai Wolf. Seans Miecza bestii tylko umocnił mnie w przekonaniu, że Gosha był wybitnym twórcą kina gatunkowego. Jego wczesne filmy wyróżniały się krótkim czasem trwania, ale mimo to zawierały tyle postaci i zwrotów akcji, że bez uważnego oglądania łatwo się w tym wszystkim pogubić. Japoński reżyser był mistrzem w pracy z małymi budżetami. Akcja Miecza bestii rozgrywa się w większości w zaledwie kilku górskich lokacjach, ale ewentualne niedostatki budżetowe nadrabiane są dynamicznym tempem oraz stylową kompozycją kadrów. Zresztą cały film sprawdza się nie tylko jako rozrywka, ale również jako prosta, lecz satysfakcjonująca krytyka kastowych zależności w feudalnej Japonii. Samurajskie filmy Goshy kojarzą mi się ze spaghetti westernami, choć oczywiście specyfika kulturowa z kodeksem honorowym na czele jest inna. Kiedy jednak widzę tyle oportunizmu, zdrad, przemocy wobec kobiet, to nietrudno mi wyobrazić sobie pojedynki na rewolwery zamiast pojedynków na miecze.
Montparnasse 1919 (1958, reż. Jacques Becker)
To jeden z filmów składających się na retrospektywę aktorską zmarłej w tym roku Anouk Aimée, która odgrywa tu rolę dosyć niewdzięczną, bo charakteryzowaną właściwie wyłącznie przez urodę, naiwność i dobroduszność. Gwiazdą jest ktoś inny, równie mocno zasługujący na pełnoprawną retrospektywę Gérard Philipe. Francuski aktor zmarł w wieku niespełna 37 lat na raka wątroby, ale pozostawił po sobie bogaty dorobek artystyczny. Rola Modiglianiego w Montparnasse 1919 jest prawdopodobnie jedną z jego najciekawszych kreacji. Według dostępnych informacji film początkowo miał kręcić Max Ophüls, jednak zmarł przed rozpoczęciem zdjęć. Zastępujący go Jacques Becker miał inne podejście do materiału, co skutkowało regularnymi spięciami na planie z głównym aktorem. Postać Modiglianiego w filmie wpisuje się w mit udręczonego, niedocenianego artysty, lecz dzięki Philipe’owi niezwykle ciekawie obserwuje się jego zmienne nastroje, ciągi alkoholowe czy skazane na niepowodzenie relacje z kobietami. Ponadto kompozycje muzyczne Paula Misrakiego niezwykle zapadają w pamięć.
Kobieta, o którą chodzi (1950, reż. Anthony Asquith)
Pewien film nakręcony w 1950 roku jest doceniany przez krytyków na całym świecie, zdobywa m.in. Złotego Lwa w Wenecji, a po latach jest określany jako jeden z najbardziej wpływowych tytułów w historii kina. I nie jest to Kobieta, o którą chodzi, tylko oczywiście Rashomon Akiry Kurosawy. A więc co to słynne dzieło ma wspólnego z zapomnianym brytyjskim kryminałem nakręconym w tym samym czasie? Otóż obie produkcje korzystają z identycznego zabiegu fabularnego polegającego na przedstawianiu różnych wersji wydarzeń zależnych od subiektywnych punktów widzenia. W Kobiecie, o którą chodzi zaczyna się od morderstwa, a później oglądamy śledztwo prowadzone przez policjantów. Ze świadectw kolejnych przesłuchiwanych wyłania się jednak zupełnie inny obraz ofiary. Wizualnie i aktorsko jest to zbliżone do teatru, ale film Asquitha wyróżnia się właśnie eksplorowaniem pojęcia prawdy oraz odrobiną typowej dla Brytyjczyków makabreski. To ciekawy kryminał, który oprócz pytania kto zabił, stawia jeszcze pytanie drugie: kim właściwie była ofiara?
Nocny strażnik (1994, reż. Ole Bornedal)
Duńskie kino bywa trudne do sklasyfikowania. W Nocnym strażniku jest czarny humor, elementy rodem ze studenckich komedii, miejsce akcji charakterystyczne dla horrorów i zagadka kryminalna. Główny bohater Martin to student prawa dorabiający jako nocny stróż w kostnicy. Razem ze swoim przyjacielem Jensem zaczynają zabawę w wyzwania, która szybko przekracza granice. A w dodatku po mieście grasuje seryjny morderca skalpujący swoje ofiary. Nocny strażnik momentami sprawia wrażenie chaotycznego tak jakby reżyser tuż przed rozpoczęciem zdjęć naoglądał się Menażerii i kilku filmów giallo z lat 70. Może właśnie dzięki temu ogląda się go z zainteresowaniem, bo niewykluczone że zaraz po scenie humorystycznej wydarzy się coś drastycznego lub odwrotnie. Jest też element postmodernistyczny, ponieważ bohaterowie kilkukrotnie rozmawiają o tym, co byłoby gdyby byli postaciami z filmu. Jeśli twórcy sami biorą tę historię w nawias, to można wybaczyć pewne uproszczenia pojawiające się w ostatnim akcie. No i jest tu kilku znanych duńskich aktorów znajdujących się dopiero na początku swoich karier: Nikolaj Coster-Waldau, Kim Bodnia, a bardziej epizodycznie Ulrich Thomsen. Ciekawostką niech będzie fakt, że trzy lata później Ole Bornedal sam zrealizował anglojęzyczny remake swojego filmu z Ewanem McGregorem w roli głównej. A w 2023 roku nakręcił Nightwatch: Demons are Forever, w którym kontynuuje wątki z pierwowzoru z udziałem oryginalnej obsady.
Adam Lewandowski
adamlewandowski.93@wp.pl