„Nawet jeśli to nieprawda, warto mieć nadzieję, że kolejnego dnia wydarzy się coś nowego”.
Te słowa ostatecznie mnie dobiły. Każdy widz ma prawo do własnego odbioru filmowego utworu, ale mnie Kobieta z wydm przede wszystkim zasmuciła.
Film w reżyserii w reżyserii Hiroshiego Teshigahary wprowadził mnie w bardzo przygnębiający nastrój. Kobieta z wydm nakręcona na podstawie powieści Kōbō Abego opowiada historię mężczyzny, który zagubił się na nadmorskich wydmach. To Niki Junpei, entomolog amator, który ma marzenie żeby schwytać rzadko spotykanego owada i na stałe zapisać się w atlasie przyrodniczym. Chce zaistnieć, myśli o sobie i o jakimś sukcesie w swoim nudnym życiu. Moim zdaniem, to nic złego. Ale spotyka go kara, najwyraźniej za takie właśnie marzenia.
Punktem centralnym jest drewniany, rozpadający się domek w dole pośrodku wydm. Mieszkańcy z okolicznych wsi zachęcają mężczyznę, żeby tam przenocował. Nie będzie przecież włóczył się po nocy, jeszcze się zgubi. Schodzi potulnie liną na sam dół. Tam czeka go serdeczne powitanie, kobieta poda posiłek, przygotowuje posłanie. Sama jest mocno zajęta, w nocy trzeba posyłać piasek na górę, inaczej dom będzie przysypany. Tak trzeba po prostu robić, w zamian dostaje potrzebne rzeczy do przeżycia. Junpei już nie opuści tego miejsca.
Kobieta z wydm, seans przygnębiający.
Depresyjny klimat, przytłaczająca atmosfera nie tylko ze względu na temat, ale głównie, mimo wszystko, właśnie przez motyw przewodni. Junpei przechodzi przez kilka etapów na drodze do pogodzenia się ze swoim marnym już losem. Było to ponure widowisko oglądać jak człowiek zostaje z dnia na dzień pozbawiony nadziei. Duża w tym zasługa japońskiego aktora Eiji Okady, który przedstawił całe spektrum nastrojów. Był radosny, szukał owadów, cieszył się na nocleg w nieco egzotycznym miejscu. Przyszło zdziwienie, nie rozumiał zasad jakie tu panują. Jak to? Zawsze w nocy trzeba ładować piasek do wiadra i posyłać go na górę? Co za bezsensowne zajęcie. Przyszło w końcu rozżalenie, to uczucie ustąpiło miejsca wściekłości. Był bunt i odważne decyzje. Zdarzyło się uczucie i namiętność! Nadzieja umiera ostatnia, ale i ta w końcu zaległa przysypana ziarnami piachu, które nieubłaganie wypełniały kadr.
To obraz o społeczeństwie, które w imię kolektywu wyzbywa się swoich pragnień i marzeń. Nie zgadzam się na taki obraz. Przez to własnie tak źle zniosłem seans. Wzbudził we mnie skrajne emocje, bo do końca kibicowałem głównemu bohaterowi. Nie można przecież tak trwać na swoim niemym stanowisku, godzić się na takie warunki, codziennie wykonywać tą samą czynność. Rozumiem, że w społeczeństwie szereg zadań niestety trzeba powtarzać dla dobra ogółu. Już abstrahując od odniesień społecznych, Kobieta z wydm powinna być po prostu ilustracją wyzysku. Owszem, ta kobieta jest dzielna, pracowita, trwa w swojej roli i już się nie buntuje.
Oniryzm, halucynacje? Nie, to tylko ciężka i monotonna praca.
Film Teshigahary ogląda się w stanie półsnu, nic tu nie wydaje się realne i tylko ten oniryzm trzyma widza jakoś w nadziei, że wszystko jest zmyślone, takie koszmary nie istnieją, nikt nie popada w taki obłęd, to zaraz się skończy. Kobieta z wydm jednak jest, przesypuje ten piasek, dręczy entomologa.
Piasek to obłęd. Pełznie, wypełnia trzewia, wtóruje mu złowrogo brzmiąca linia melodyczna. Kobieta z wydm to ciężki seans, dla mnie nieprzyjemny, ale oczywiście doceniam i metaforę i wykonanie. Surowy, w ascetycznej formie potrafi zahipnotyzować, wprowadzić w stan letargu. Jako film trzeba uznać go za wybitny ze złowieszczym portretem wykorzystywanej klasy robotniczej, której raz na jakiś czas ktoś rzuci ochłap szczęścia.
Czas trwania: 147 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Hiroshi Teshigahara
Scenariusz: Kōbō Abe
Obsada: Kyōko Kishida, Eiji Okada
Zdjęcia: Hiroshi Segawa
Muzyka: Tōru Takemitsu