Philip Marlowe u Roberta Altmana jest jak kulka we flipperze, czyli w tym automacie do gry. Wspomniana kulka odbija się od ścian, przelatuje przez bonus, trafia w dziwne miejsca. Kulka zawsze ostatecznie sobie poradzi, trafi do wyjścia. Nie ważne jak długo siły wyższe będą kulkę odbijały, kierowały na manowce, ona w końcu wyleci, dobije do brzegu, do końca sprawy.
Taki jest Philip Marlowe w Długim pożegnaniu, mój nowy wzór zblazowanego detektywa, któremu zależy głównie na tym, żeby mieć w ustach zapalonego peta.
Sprawa jest taka, że jej nie ma. Nikt nie prosi Marlowe’a o jej rozwiązanie. Do celu pcha go czysta ciekawość. Znajomy prosi go pewnej nocy o podwiezienie do granicy z Meksykiem. I już. A później ten znajomy zostaje znaleziony martwy, już w Meksyku. Policja przypisuje mu bardzo brzydkie rzeczy. Podobno zabił żonę. Bez przesady, Marlowe zna kumpla, to do niego niepodobne. Więc Marlowe drąży. Jeździ, pyta, wchodzi z butami nieproszony pod różne adresy. Generalnie wszystkich irytuje i wkurza. Mamrocze coś pod nosem, prowadzi dialog ze sobą, wygłasza komentarz który, wydaje się, słyszy tylko widz. Ciągle nieogolony w stłamszonym garniturze. Zawsze, ale to zawsze, z papierosem w ustach. Papierosa odpala w każdym miejscu i w każdej scenie. Kończy jednego, odpala następnego. I niczym się nie przejmuje, albo nie daje po sobie tego poznać.
Długie pożegnanie, czyli niby boski chillout, ale jednak kryminał pełną gębą.
Raz jeden Marlowe w filmie miał na twarzy wyraźnie inne emocje wypisane na facjacie. To było skupienie, jakieś zacięcie, może moment grozy. To był finał i ten moment, kiedy policjant pokazuje mu zdjęcie rozkwaszonej twarzy dziewczyny. My tego zdjęcia nie zobaczymy, ale fotka zrobiła takie wrażenie na detektywie, któremu przecież na niczym nie zależy, że podjął trop i ruszył w pustkę nocy.
Jaki jest Marlowe już napisałem, Elliot Gould absolutnie sprostał założeniom Altmana. Były wówczas nie lada problemy z aktorem, ale po uzyskaniu odpowiednich zapewnień i lekarskich zaświadczeń, mógł przystąpić do pracy. Problemy pojawiły się u Bogdanovicha na planie No i co, doktorku? Sprzeczki w czasie pracy, kłótnie z reżyserem skutecznie wyeliminowały Goulda z branży. Powrócił w Długim pożegnaniu.
Altman odszedł od Chandlera znacząco. Porzucił lata 40., jest słoneczna Kalifornia, niby próżno szukać klasycznego noir. Altman, rzeczywiście, jak sam mówił „miał to gdzieś”. To widać, ale mimo wszystko, film zachęca do sięgnięcia po prozę Chandlera. Mnie zachęcił do powrotu. Czuję, że Chandler wisi w tym powietrzu, Marlowe zaciąga się starym kryminałem, wdycha go razem z substancjami smolistymi.
Jednak mnie Altman uwiódł nie tylko sygnowanym luzem w zaprezentowanym przez siebie filmowym bohaterze. Dla mnie esencjonalna (i uwodzicielska) jest tu rozwiązłość Kalifornii z lat 70. Marlowe egzystuje w erze Wodnika, ma sąsiadki hipiski, spaceruje kolorowymi ulicami, wszyscy jakby nie do końca są w swoim życiu. Wyluzowani, ale spięci. Czas wymaga luzu, ale wykonywany zawód do czegoś zobowiązuje niezależnie od tego czy jesteś policjantem, czy kryminalistą. I tak też jest w Długim pożegnaniu, bo koloryt wydarzeń pociągnięty jest farbą z kubła wypełnionego farsą. Nie do końca, bo kula zabija tak samo w komedii, jak i w sensacji. Marlowe o tym pamięta, jest zgrywusem, robi sobie jaja, ale wie kiedy wyjść z pomieszczenia ze zbiorami, którym sypie się plan.
Altman mistrzowsko rozegrał dalszy plan, każdy detal jest ważny.
U Altmana ważny jest każdy fragment układanki, dosłownie i w przenośni, bo reżyser angażuje do swojej filmowej intrygi cały obraz. I tak, gdy na pierwszym planie rozgrywa się rozmowa, w tle już rozpoczyna się kolejny wątek. Widz ucieka wzrokiem na plażę, albo patrzy mimowolnie w okno. Ten świat żyje, tu niepotrzebny jest mastershot by przedstawić pełne zaangażowanie. Altman nie dyryguje tylko tą dwójką aktorów na kanapie, filmowa orkiestra wypełnia cały kadr, ważna jest scenografia, muzyka, wiadomości w telewizji, w końcu ten mężczyzna który idzie obok ulicą. Zwracamy na niego uwagę, bo, cholera wie co strzeli do głowy Altmanowi.
Arcydzieło filmowego kryminału, dzieło kompletne, fascynujące muzycznie, ze wspaniałą pracą kamery mistrza na tym polu, czyli Vilmosa Zsigmonda. Mnie oczywiście najbardziej urzekł nastrój czegoś ulotnego, niby wakacyjnego, ale przecież niezwykle niebezpiecznego. Można bowiem brać niepoważnie tych gangsterów, ale trzeba brać poważnie przemoc i brutalność świata przedstawionego. Tutaj nic się nie zmieniło, butelka roztrzaskana na twarzy dziewczyny upuści z niej sporo krwi i zrobi blizny.
Rozumiem, że Marlowe Altmana może kłócić się z fetyszystami Chandlera. Nie ten ten garnitut, nie ta aura, noir jakby inny. Niech będzie, że to Chandler na lekkim cyku, po małym buchu, z piątku na sobotę z Arnoldem Schwarzeneggerem w jednej ze scen.
Czas trwania: 112 min
Gatunek: kryminał, neo-noir
Reżyseria: Robert Altman
Scenariusz: Leigh Brackett
Obsada: Elliott Gould, Nina van Pallandt, Sterling Hayden, David Arkin, Jim Bouton
Zdjęcia: Vilmos Zsigmond
Muzyka: John Williams