Człowiek, który zabił Liberty Valance’a

Ktoś mógłby napisać, że to naiwna historia. Oto prawnik, idealista, pacyfista zostaje doprowadzony do ściany i coś w nim pęka. Dla mnie jednak to najbardziej szczera i wymowna opowieść o tym, że w każdym z nas drzemie druga natura. Oczywiście nie każdy z nas potrafi w końcu odpowiedzieć, postawić się, wykazać się inną niż zwykle postawą. Ale arcydzieło Johna Forda, a za taki uważam nakręconego przez niego Człowieka, który Liberty Valance’a, podnosi na duchu tym, że każdego oprawcę może czekać kara.

Czy John Ford skłania się do tego, że na Dzikim Zachodzie panuje prawo silniejszego? Nic w tym nowego i tak wynika z zaprezentowanych wydarzeń, ale głównie chodzi tu raczej o próbę pokazania tego momentu przejściowego na Dzikim Zachodzie, gdy wypadałoby zająć się już budowaniem, ustalaniem prawa, porządkiem, a nie ciągłym obijaniem mordy i pojedynkami na ulicy przed saloonem.

Człowiek, który zabił Liberty Valance’aJohn Ford zaczyna rozliczać Dziki Zachód.

Widzę więc, że Ford zerka tu w kierunku rewizjonizmu, bo próbuje rozliczyć jawną przemoc i brutalność. Wykorzystuje do tego prawnika, który owszem, najchętniej posługuje się paragrafami, literą prawa, wnioskami i protokołami. Niestety sytuacja wymaga od niego sięgnięcia po środki dla niego prymitywne.

Człowiek, który zabił Liberty Valance’a nie byłby jednak arcydziełem tylko ze względu na fascynującą konfrontację dwóch aktorów, Jamesa Stewarta (dobry Stoddard) i Lee Marvina (zły Valance), którzy ostatecznie zetrą się w najbardziej klasycznym westernowym rozwiązaniu. Tutaj istotny jest pomost, czyli trzeci gracz na arenie miasteczka. To kowboj dżentelmen, który sam nazywa się twardzielem. I my w to wierzymy, nie ma takiego drugiego w okolicy. Nawet Liberty Valance czuje przed nim respekt, ale Tom Doniphon (John Wayne), bo o nim mowa, najchętniej zająłby się czymś innym niż wojaczką, strzelaninami czy pościgami. Potrafi zrobić użytek z broni, wie na co go stać, ale nie chciałby się wtrącać w otwarty konflikt pomiędzy prawnikiem, a zbirem.

Człowiek, który zabił Liberty Valance’a

 

Fantastyczne jest też to, że każdy gra tu poniekąd siebie, albo widz może odnieść takie wrażenie, gdyż aktorzy tak wiarygodnie odegrali role do których wydają się być predysponowani. John Wayne to kowboj twardziel, James Stewart czyli do rany przyłóż mężczyzna i Lee Marvin z piekłem w spojrzeniu.

Fascynujące są to relacje w doskonały sposób przedstawione przez Johna Forda, który nakręcił swój film na postawie scenariusza Jamesa Warnera Bellaha i Willisa Goldbecka (adaptacja opowiadania Dorothy M. Johnson). Granica pomiędzy dobrem, a złem jest tu dość wyraźna, ale czarno-biały western Forda nie oferuje tylko dwóch barw. Pokryte szarością decyzje, kształtujące się charaktery w nowej rzeczywistości (odwrót od przemocy i Dzikiego Zachodu jako takiego), to wszystko sprawia, że Człowiek, który zabił Liberty Valance’a jest bardzo aktualny.

To arcydzieło i film, który oferuje wiele angażujących treści.

Tutaj też dochodzi kwestia odpowiedzialności jednostki i odpowiedzialności zbiorowej. Rzezimieszek z dwoma kompanami trzęsie całym miasteczkiem, a stary doświadczony kowboj przygląda się temu nie reagując. Powinniśmy mu mieć to za złe? Być może, ale Doniphon w ten sposób również ucieka przed przemocą, choć mógłby załatwić wszystkich w oka mgnieniu.

Człowiek, który zabił Liberty Valance’a

Człowiek, który zabił Liberty Valance’a ma więc wszystko, by być uznanym za filmowe arcydzieło. Dzieło kompletne na kilku co najmniej polach. Ma przede wszystkim angażującą historię, świetnie zresztą poprowadzoną przez reżysera. Jest intryga, tajemnica, nawet zagadka. Wszystko zaczyna się od przygotowań do pogrzebu, na który przyjeżdża Ransom Stoddard. Gdy dociera na miejsce, mieszkańcy miasteczka widzą w nim obraz zajść sprzed ponad dwóch dekad. Cofamy się więc do tamtych wydarzeń, gdy Stoddard po raz pierwszy trafia do tego miejsca z marszu zresztą ugodzony brutalnością lokalnego łajdaka. I w ten sposób budujemy filary pod budowlą Johna Forda. Co się nam ukazuje? Przemyślany western, dopracowany formalnie, z pięknymi zdjęciami Williama H. Clothiera, który dwa lata wcześniej dostał nominację do Oscara za zdjęcia do Alamo (reżyserował John Wayne), a w 1965 roku kolejną za pracę przy Jesieni Czejenów (tym razem przy sterach ponownie John Ford).

Piękny film, który nie jest jednak oparty tylko i wyłącznie na walce dwóch (trzech) charakterów. W dwóch godzinach John Ford dał nam wątek miłosny, ciekawe motywy rozgrywek politycznych, jest i o wolności prasy. To bogaty film, który nie może być rozpatrywany tylko pod kątem walorów rozrywkowych. Jest niezwykle ważny w obrębie kulturowego dziedzictwa Ameryki.
Patryk Karwowski

Czas trwania: 123 min
Gatunek: western
Reżyseria: John Ford
Scenariusz: James Warner Bellah, Willis Goldbeck
Obsada: John Wayne, James Stewart, Vera Miles, Lee Marvin, Edmond O’Brien, Andy Devine
Zdjęcia: William H. Clothier
Muzyka: Cyril J. Mockridge