Już w najbliższy czwartek rozpocznie się 25. edycja Letniej Akademii Filmowej w Zwierzyńcu. Organizatorzy przygotowali w tym roku ponad 130 tytułów filmowych, w tym 14 sekcji filmowych i 3 autorskie retrospektywy (Krzysztofa Zanussiego, Luisa Garcíi Berlangi i Anouk Aimée). Jak co roku obok docenianych na festiwalach nowości pojawiają się starsze tytuły. Poniżej przedstawiam listę 6 tytułów, na które najbardziej czekam podczas tegorocznej edycji.
The Dead Don’t Hurt (2023, reż. Viggo Mortensen)
Drugi film w dorobku reżyserskim Viggo Mortensena miałem okazję zobaczyć w tym roku na norweskiej premierze z udziałem samego reżysera. Sporo dialogów jest wypowiadanych w języku francuskim, którego nie rozumiem, dlatego powtórny seans będzie niezbędny. Ale już zapewniam, że jest na co czekać, ponieważ odtwórca roli Aragorna połączył elementy charakterystyczne dla westernowej konwencji z własną autorską wrażliwością. Jeśli trafimy na wywiady, których Mortensen udziela w trakcie promocji swojego filmu, to zobaczymy, że odrobił lekcje ze znajomości gatunku. Jako inspiracje wspomina m.in. takie postaci jak John Ford, Howard Hawks, Anthony Mann czy Budd Boetticher. Korzystając z okazji, polecam materiał wideo, w którym Mortensen wybiera swoje ulubione westerny wśród tych wydanych przez Criterion Collection:
Maryjki (2020, reż. Daria Woszek)
Niestety czeka mnie trudny wybór, ponieważ Maryjki będą pokazywane na festiwalu w tym samym czasie co The Dead Don’t Hurt. Film Darii Woszek oglądałem podczas pandemicznej internetowej edycji festiwalu Off Camera w 2020 roku i chętnie zobaczyłbym go ponownie na dużym ekranie. To przykład produkcji, która została bardzo przychylnie odebrana na zagranicznych festiwalach, ale skonfundowała polskich krytyków i dystrybutorów, o czym świadczy średnia 4,6/10 przy siedmiu ocenach krytyków na Filmwebie oraz brak obecności filmu na dostępnych w Polsce serwisach streamingowych. Jeśli miałbym Maryjki porównać do jakiegokolwiek innego polskiego filmu, to byłyby to pewnie Córki dancingu. Oba wyróżniają się odwagą twórców, odejściem od realizmu i oryginalnym językiem wizualnym.
Tajemnice zza grobu (1959, reż. Fernando Méndez)
Cykl Archeologia kina wydaje się być wręcz stworzony dla mnie, ponieważ w jego ramach co roku wyświetlane są mniej znane starsze filmy, które z różnych względów zasługują na przypomnienie. Jednym z tegorocznych tytułów będą Tajemnice zza grobu – meksykański horror z 1959 roku. W powszechnej świadomości klasyka filmowa pochodząca z Ameryki Środkowej i Południowej jest mało rozpoznawalna. Problemem jest dostępność starszych filmów z tych regionów. W wielu przypadkach nie zostały wydane na żadnych nośnikach fizycznych, a co za tym idzie nie zostały poddane cyfrowej rekonstrukcji. W ostatnich latach zaczyna się to zmieniać dzięki działalności niezależnych dystrybutorów. Okres od lat 30. do końcówki lat 50. nazywany jest złotą erą kina meksykańskiego, dlatego tym bardziej warto sprawdzić, jak tamtejsi twórcy podchodzili do kina grozy.
Miecz bestii (1965, reż. Hideo Gosha)
To kolejny tytuł z cyklu Archeologia kina, na który czekam. Rok temu podczas Letniej Akademii Filmowej oglądałem bowiem Trzech wyjętych spod prawa samurajów, czyli reżyserski debiut Hideo Goshy. Moją uwagę zwrócił fakt, jak bliskie westernom pod względem samej konwencji i rozwiązań fabularnych jest kino samurajskie. Gosha może wydawać się twórcą nieco zapomnianym, jeśli zestawimy go z takimi gigantami japońskiego kina jak Akira Kurosawa czy Masaki Kobayashi. Być może dlatego, że bardziej niż na ambicjach artystycznych skupiał się na stylu oraz wyciąganiu esencji gatunkowej. Po latach jego filmy są nadal atrakcyjne pod względem czysto rozrywkowym, a przy tym pełne eksperymentów wizualnych.
Heartland (1979, Richard Pearce)
Czas na jeszcze jeden film z cyklu Archeologia kina. Heartland to kompletnie zapomniany tytuł, a przecież zdobył Złotego Niedźwiedzia na festiwalu w Berlinie w 1980 roku. Akcja rozgrywa się na początku XX wieku w Montanie, ale nie należy spodziewać się Dzikiego Zachodu znanego z epickich westernów. To film portretujący trudy życia na farmie w odludnej okolicy i zmaganie się z przeciwnościami losu. Scenariusz został oparty na listach pisanych przez Elinore Pruitt Stewart – kobietę prowadzącą gospodarstwo z dala od cywilizacji w Wyoming na początku XX wieku. W tym przypadku szczególnie interesuje mnie pokazanie tamtych czasów z innej perspektywy niż zazwyczaj. Dodatkowym smaczkiem jest fakt, że budżet był kilkadziesiąt razy mniejszy niż kręcone w podobnym czasie Wrota niebios Michaela Cimino.
Atanarjuat: Szybki biegacz (2001, reż. Zacharias Kunuk)
Kultura Inuitów stawała się w przeszłości obiektem zainteresowania Hollywood. Wspomnę tutaj choćby o filmach Nanuk z północy (1922, reż. Robert J. Flaherty), The Savage Innocents (1960, reż. Nicholas Ray) czy… animowany Mój brat niedźwiedź (2003, reż. Aaron Blaise, Robert Walker). Produkcje te spotykały się jednak z krytyką ze strony rdzennych mieszkańców północnej Kanady i Grenlandii. Film nakręcony z perspektywy białych twórców nigdy nie będzie tak blisko odzwierciedlenia prawdziwej kultury konkretnych ludów jak film stworzony przez samych zainteresowanych. Stąd też wynika wyjątkowość dzieła Atanarjuat: Szybki biegacz, które zostało zrealizowane w północnej Kanadzie w trudnych warunkach pogodowych i przy udziale prawie wyłącznie rdzennych mieszkańców. To adaptacja inuickiej legendy w całości odgrywana w lokalnym języku. Film zdobył Złotą Kamerę na festiwalu w Cannes w 2001 roku i niezwykle ciekawie będzie zobaczyć go na wielkim ekranie podczas Letniej Akademii Filmowej w Zwierzyńcu.