Walec śmierci, czyli machina z hitlerowskiego obozu zagłady jest tu przedstawiona w sposób porażający zmysły widza. Człowiek niby widział wiele filmów, przeczytał kilka książek, okrucieństwa wojny ma wciąż na wyciągnięcie ręki, ale to raz za razem przyprawia o mdłości. Właśnie ten walec śmierci, pomysł na unicestwianie w liczbach hurtowych.
U Andrzeja Munka w jego niedokończonej Pasażerce (którą w 58 minutach zamknął Witold Lesiewicz) trudno mi było wyjść przed tło masowej anihilacji. Czemu miałbym to robić? Na pierwszym planie bowiem rozgrywa się psychologiczna wojna pomiędzy więźniarką Martą, a strażniczką Lizą.
Obozowa apokalipsa.
Nie jestem więc pewny czy Munkowi o to chodziło, czy tu raczej zagrała moja wrażliwość. Istota zła jest tak namacalna jak w Synu Szawła. Obóz zagłady jest przedstawiony jak fabryka, w której pracują pozbawieni uczuć pracownicy. Jeżeli mieli jakieś uczucia, nie okazywali ich. Byli przecież na etacie. Ktoś dowoził ludzi, inny wskazywał kierunek marszu, ktoś pilnował, żeby trzódka dzieci szła gęsiego do pomieszczenia, do którego strażnik za chwilę wsypuje Cyklon B. Maltretowani, poniżani, wgniatani w błoto. I wciąż na tym tle ona, Liza, która uwikłała się w jakąś próbę wewnętrznej rozmowy z własnym (lichym) człowieczeństwem.
Retrospekcje Lizy wypełniają 90 procent filmu. Skąd ten powrót do wspomnień? Liza, po wojnie, jest już zupełnie kimś innym. Na wycieczkowym jachcie zobaczyła Martę, dla której była panią życia i śmierci. Albo to ona, albo ktoś do Marty podobny. Ten miraż wystarczy by przed oczyma pojawiły się znajome obrazki.
Pies rozszarpujący człowieka, odsiew kobiet, które nago przebiegają przed strażnikami (selekcja, by te wybrane rzucić w nicość). Tutaj wszystko przebiega płynnie, a Liza upatrzyła sobie Martę jako swoją pomocnicę. Chce jej ulżyć, sprowadza narzeczonego z części męskiej, gra w jakąś grę, która, według tylko jej rozumienia, czyni z niej istotę ludzką. Może przez tę rozgrywkę odcina się od zbrodniczego rytuału. Kiepskie to wytłumaczenie.
Pasażerka po dziś dzień poruszy niejednego widza.
Materiał Munka, który ten zrealizował do momentu swojej śmierci w 1961 roku, był wystarczający.. Owszem, dokończone przez reżysera dzieło mogło mieć jeszcze większą siłę rażenia. Mogę sobie tylko wyobrazić rozwój akcji na statku wycieczkowym, gdy Walter, narzeczony Lizy, zaczyna zdawać sobie sprawę z kim się związał.
Twórcy wersji, którą możemy aktualnie oglądać, jak sami zaznaczają we wstępie, nie próbują interpretować zamysłu Munka. Zostawiają film niejako otwarty dla widza, chociaż całość możemy poznać w słuchowisku Zofii Posmysz Pasażerka z kabiny 45 z 1959 roku.
Dzisiaj Pasażerka Andrzeja Munka i Witolda Lesiewicza to filmowy obraz, który wciąż potrafi zrobić piorunujące wrażenie. Taki powinien być przecież film o Holokauście. Nie ma w tym nic dziwnego. Tu nie można było upraszczać, przekazywać zawoalowanych szczegółów. Wiele było przypadków takich jak ten Lizy. Zbrodniarze, którym udało się uciec, jakoś wytrwali do późnej starości w strachu, oglądając się za plecy. Marne to pocieszenie. Niezwykły film.
Czas trwania: 58 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Andrzej Munk, Witold Lesiewicz
Scenariusz: Zofia Posmysz, Andrzej Munk
Obsada: Aleksandra Śląska, Anna Ciepielewska
Zdjęcia: Krzysztof Winiewicz
Muzyka: Tadeusz Baird