Zdarza się taki wzorzec w ludzkim zachowaniu, że uciekając od problemów, traum, wydarzeń najgorszych, ładujemy się w podobny schemat. Nie jest tak zawsze, w końcu może przyjść moment całkowitego wyzwolenia się z toksycznego środowiska.
Pochodząca z Australii Kitty Green, która w 2019 roku zaskoczyła wszystkich swoją fantastyczną Asystentką opowiada w The Royal Hotel w innym tonie, ale poniekąd podobnie. Znowu mamy niedomówienia, znowu mamy tą gotującą się na wolnym ogniu historię. Lubicie ten moment ciągłego wrzenia w kinie? Twórcy wykorzystali ten element perfekcyjnie. Ale od początku.
The Royal Hotel, film o ucieczce.
Uciekinierki są dwie, Hanna (Julia Garner) i Liv (Jessica Henwick). Pod egidą Work & Travel zwiedzają i pracują, pracują i zwiedzają. Dostają oferty raczej nisko płatnych prac w odległych miejscach, dostają wikt i opierunek, przy okazji podróżują. Pochodzą z Kanady. Co stało się w Kanadzie, tego nie wiemy. Trzymają się jednak razem. Ale Li i Hanna to dwa różne charaktery. Inaczej sobie radzą z cieniami z przeszłości. Ich następnym przyczółkiem będzie tytułowy Royal Hotel, gdzieś w sercu Australii, dokładnie pośród niczego, w siedlisku węży. I to jest ten moment krytyczny i graniczny, gdy nie można dalej uciekać i trzeba zmierzyć się ze wszystkim demonami, powiedzieć stop, podnieść gardę.
Ucieczka do piekła, czyli tam i z powrotem.
Bo The Royal Hotel to taki przedsionek piekła. Kto z Was widział klasykę kina ozploitation Na krańcu świata (1971, Ted Kotcheff), wie co mam na myśli. Czy Kotcheff i Green opowiadają podobnie? Zdecydowanie nie, ale te lokalizacje, z tymi ludźmi, z tą atmosferą niepokoju, dzikie, brudne i niebezpieczne… to są te same miejsca.
Pisałem o gotowaniu na wolnym ogniu. Taki właśnie jest The Royal Hotel. Tutaj iskrzy od napięcia, bo dziewczyny trafiły na robotę jako barmanki w knajpie, do której zachodzą wszelkiej maści indywidua. Skąd dokładnie przychodzą, tego nie wiemy. Gdzieś niedaleko jest kopalnia, więc klientami baru na pewno są górnicy. Zmęczeni, spragnieni, po alkoholu agresywni. Jest też kilku lokalsów. Ci też są ciągle zmęczeni, ciągle spragnieni. Centrum wydarzeń zawsze będzie bar wokół którego wszystko się przypieka, a od pewnego momentu wściekle wrze. Ale skąd to wrzenie? Wynika ono ze spojrzeń, z samczych przytyków, z ciągłego poszerzania pola przy interakcji domniemanego drapieżnika z potencjalną ofiarą.
O takich filmach zwykło się pisać, że należą do nurtu slow-burn, czyli tych, które wolno budują napięcie aż do wybuchu. Ale film Kitty Green o dość jasnej wymowie feministycznej do slow-burn należy tylko w pewnym stopniu. Ja bym raczej postrzegał akcję w The Royal Hotel jak robotę sapera, który zabiera się do rozbrajania drżącymi rękoma. I jest tu kilka bomb. Czy ostatecznie dojdzie do wybuchu, czy go nie będzie (bo przecież, być może, uda się rozbroić ładunek) przekonacie się w finale. Idźcie do kina.
Czas trwania: 91 min
Gatunek: thriller
Reżyseria: Kitty Green
Scenariusz: Kitty Green, Oscar Redding
Obsada: Julia Garner, Jessica Henwick, Toby Wallace, Hugo Weaving
Zdjęcia: Michael Latham
Muzyka: Jed Palmer