Początek lat 80, slasher w pełnym rozkwicie mieni się soczystą czerwienią. Zapach rozkładających się zwłok unosi się nad filmowymi przedmieściami, obozowymi kempingami. Mordercy nie są wybredni, wystarczy nastolatek, który pojawi się na newralgicznym terenie. Ci sami mordercy wracają zawsze po latach w to samo miejsce i ktokolwiek znajdzie się na obszarze ich działania sam prosi się przecież o zgubę.
Tutaj tragiczne zajście miało miejsce na wakacyjnym obozie przy okazji głupiego dowcipu. Oto grupka dzieciaków chuliganów zrobiła głupi dowcip jednemu z pracowników. Nie wdając się w szczegóły na temat kulisów dowcipu wystarczy napisać, ze ofiara stanęła w płomieniach. Mężczyzna zajął się ogniem i… nie, nie zginął. Narodziła się szeptana legenda przekazywana rokrocznie przy obozowych ogniskach. To ta straszna historia o mordercy, który przeżył i powrócił by zemścić się na nastolatkach. Nieważne jakich nastolatkach, ważne żeby byli w okolicy.
Sceną, która rzeczywiście powinna zapaść każdemu widzowi po seansie Płomieni jest ta na tratwie. Grupa nastolatków obozowiczów podpływa do dryfującej na środku jeziora łodzi. Uśmiechnięci, rozradowani, dobra pogoda sprzyja równie dobrym humorom. Ale w tej samej dryfującej łodzi czai się on, siewca śmierci z wielkimi ogrodowymi nożycami. Wyskakuje z łodzi i zaczyna ciąć, dźgać, rozpruwać. Wrzaski przerażenia wnet ustępują miejsca ciszy.
Tom Savini, mistrz ceremonii w Płomieniach.
Nie można sobie zapewne wyobrazić Płomieni bez filmu Piątek, trzynastego. Obraz z 1980 roku w reżyserii Seana S. Cunninghama ustanowił pewien schemat, narzucił standard w tym segmencie. Jednak Płomienie, w którym również (jak w Piątek,trzynastego) efekty spreparował niezrównany Tom Savini (który był w szczycie formy) lubię chyba bardziej. Tutaj Savini skupił się głównie na realistycznym przedstawieniu scen mordu z wykorzystaniem ogrodowych nożyc. Wyjątkowo dobrze naostrzone przebijają gardła, gładkie brzuchy dziewczyn, obcinają palce, przybijają delikwentów do drzew. Savini nie poszedł w tanie efekciarstwo. Jego efekty wyglądają niepokojąco, bo sprawiają wrażenie prawdziwych. Są brutalne, surowe, morderca nie bawi się w udziwnienia, nie jest kreatywny. Cechuje go, psychopatę atakującego wypoczywającą młodzież, głównie niespożyta wściekłość i brutalność.
Cóż, Płomienie odniosły wielki sukces. Wiele osób zaangażowanych w produkcję wybiło się na tym tytule. Jako, że sukces dotyczył również (rzecz jasna) przychodów z kas kinowych, sporo zarobili bracia Weinstein, Bob (był współautorem scenariusza) i Harvey. I tak, już od początku „kariery”, właśnie choćby od Płomieni datuje się incydenty dotyczące seksualnego drapieżnika Harveya. Skupiając się jednak na tych przyjemnych aspektach dotyczących omawianego slashera, trzeba jeszcze wspomnieć o kilku rzeczach.
Głównie atuty, trudno o narzekanie.
Za reżyserię zabrał się Tony Maylam, który do czasu Płomieni był przede wszystkim dokumentalistą. Sprawdził się tutaj, ale na stałe miejsca przy tworzeniu fabuły nie zagrzał. Talent jednak bezsprzecznie miał. To spod jego ręki, dekadę później, wyszedł fantastyczny W mgnieniu oka z Rutgerem Hauerem. A będąc jeszcze przez chwilę przy Płomieniach wypada nadmienić, że swój ekranowy debiut zaliczyła tu Holly Hunter.
Płomienie to na pewno obraz udany. Ma pierwszorzędny klimat obozowego straszaka, muzyka doskonale komponuje się z naturą (odpowiedzialny za nią Rick Wakeman grał na klawiszach w zespole Yes), złowieszczy morderca przeczesuje gęsty las w poszukiwaniu ofiar. Całość wpisuje się we wspomniane schematy, choć jest kilka odstępstw (final girl). To na pewno produkcja, która odznacza się na tle innych jej podobnych. Jest bardzo solidnie, nie ma za wielu rzeczy do których można by się przyczepić, młodzi aktorzy przykuwają uwagę, lokacje to klasyczny samograj, a unoszące się nad przyszłymi ofiarami nóżce dają piękne świetlne refleksy. Niczym ostatni błysk, chwila przed zdmuchnięciem życia.
Czas trwania: 91 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Tony Maylam
Scenariusz: Bob Weinstein, Peter Lawrence
Obsada: Brian Matthews, Leah Ayres, Brian Backer, Jason Alexander
Zdjęcia: Harvey Harrison
Muzyka: Rick Wakeman