Ostatni film Zbigniewa Cybulskiego. Daniel Olbrychski niczym młody bóg, Kalina Jędrusik z głosem przyprawiającym o ciary. Barbara Kwiatkowska… no wiadomo, tylko się zakochać.
Marek Arens (Daniel Olbrychski) ma wszystko i nie ma niczego. Dobrze go scharakteryzowała jedna z jego przyjaciółek, która cytuje przy nim Piotrusia Pana. Tak, Marek Arens też żyje sobie w Nibylandii, nie do końca dorosły nie jest już dzieckiem. Goni za czymś i w zasadzie ta gonitwa motywuje go jeszcze do życia. Utytułowany lekkoatleta, architekt z aspiracjami, rozpoznawany i z szerokimi znajomościami. Chciałby zrobić krok do przodu i wydaje mu się, że odnalezienie tajemniczej Jowity z balu przebierańców będzie właśnie tym jego biletem do nowego życia.
Głupi Marek, ale staram się go zrozumieć. Markowi bowiem aktualny stan rzeczy nie pasuje. Szuka, drąży, katuje siebie i innych. Kaleczy się.
Jowita to artystyczna perła polskiej kinematografii.
Niesamowita jest Jowita w reżyserii Janusza Morgensterna. W 1967 roku, w chwili premiery, musiała zbić z tropu niejednego widza i krytyka. Kałużyński pisał, że „to robota klasy europejskiej”. Jest tu świetna muzyka Jerzego Matuszkiewicza, ale też wysmakowane zdjęcia Jan Laskowskiego, który wspaniale komponował kadry, a jego wprawne operatorskie oko zbierało każdą emocje z twarzy aktorów. O formalizmie (dużo zbliżeń, gra światłem, unikalne niekiedy pomysły na sceny) można by jeszcze sporo napisać. Sam pomysł na fabułę i rozgrywanie „tajemnicy” jest pierwszorzędny. Marek miota się w tym swoim życiu towarzysko – sportowym. Metafora sportowa jest istotna. Życie lekkoatlety to walka o wynik i z jednej strony Marek ma tego dość, bo „nie chce być koniem wyścigowym”, ale z drugiej strony reguły sportowe są proste i czyste, dużo prostsze niż elementy składające się na życie, które wyglądają u niego jak rozsypane puzzle z kilku pudełek.
Jowita to pierwszorzędna melancholijna atmosfera, ale nie tylko dzięki temu że Morgenstern tak fantastycznie zespolił całość dyktując pewien gorzki nastrój. Na tą atmosferę pracują aktorzy, a Danielowi Olbrychskiemu należy się osobny akapit.
Daniel Olbrychski niczym James Dean.
Olbrychski w 1967 roku prezentował się na ekranie wspaniale. Spojrzenie, sylwetka, charyzma. W Jowicie wyglądał jak aktor amerykański, nasz James Dean. Niczego mu nie brakowało, tak jak niczego nie brakowało jego postaci. Kobiety do niego lgnęły, a on sam walczył na boku z życiem. Ten filmowy Marek rzecz jasna, nie pan Daniel. Jakkolwiek Jan Laskowski by nie fotografował Olbrychskiego, ten zawsze nadawał się na promocyjny fotos.
Jego Arens to postać bardzo złożona. Bohater filmowy, który nie miał problemu z uzewnętrznianiem swoich myśli, rozterek, potrafił mówić o bólu, a jednak wciąż był za ścianą. Niezrozumiałe decyzje, szereg nietrafionych pomysłów, może wystarczyłby jakiś wstrząs?
Olbrychskiemu partnerowały piękne i równie utalentowane aktorki. Barbara Kwiatkowska, która w każdym ujęciu wygląda jak z zachodniego żurnala. Zadziorna Halina (Kalina Jędrusik), na dalszym planie lekkoatletka Dorota (Anna Pleskaczewska), wyzwolona, frywolna, odważna. Iga Cembrzyńska jako prostytutka o klawym pseudonimie „Lola Fiat 1100”. Niezwykłe są te postaci, tak jak niezwykły jest filmowy anturaż. Akcja rozgrywa się w Krakowie, w dużej części na stadionie (trenera zagrał Cybulski), nieco rzadziej w mieszkaniu prywatnym Arensa. Na każdym tym polu ważne dla Morgensterna są ludzkie oblicza, właśnie spojrzenia, drobne gesty.
Jowita to piękny (dosłownie) film o strachu przed podjęciem decyzji, o niedojrzałości, również o hipokryzji i o tym, że ludzie potrafią być szczerzy, ale tak nie do końca. Zaznaczam jednocześnie, że nie znam literackiego pierwowzoru, powieści Disneyland Stanisława Dygata. Jest podobno jeszcze lepsza niż film.
Czas trwania: 91 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Janusz Morgenstern
Scenariusz: Tadeusz Konwicki
Obsada: Daniel Olbrychski, Barbara Kwiatkowska, Kalina Jędrusik, Zbigniew Cybulski
Zdjęcia: Jan Laskowski
Muzyka: Jerzy Matuszkiewicz