Wyobraź sobie ten dramat reżysera debiutanta. Jesteś zafiksowany na pewnym pomyśle. Marzysz o tym, żeby twój film miał tytuł Red Rain, tak jak ta piosenka Petera Gabriela. To miał być zresztą przewodni motyw muzyczny. Niestety, zaglądasz do portfela i nie ma tam pieniędzy na piosenkę Petera Gabriela. Cóż, nie będzie Red Rain, będzie Jack’s back (Powrót Kuby rozpruwacza).
Rowdy Herrington chyba nie mógł doczekać się ze swoim reżyserskim debiutem na następną dekadę, bo utrzymany w najtisowym brzmieniu thriller nakręcił w 1988 roku. Wiecie, co jest najlepsze w Powrocie Kuby rozpruwacza? Ogląda się go tak, jakby scenarzysta na bieżąco wymyślał historię. Nie domyślisz się niczego, opowieść niejednokrotnie wydaje się być zagnana w ślepy zaułek, a w tym momencie, w tym samym zaułku, pojawiają się sekretne drzwi. I idziemy dalej. Może to być postrzegane jako atut, ale niektórzy zrzucają to na braki w scenariuszu.
Powrót Kuby rozpruwacza ma jeden z bardziej oryginalnych zwrotów akcji w historii kinematografii i basta!
A gdzie ten Kuba rozpruwacz? Pojawia się tu trochę, moim zdaniem, na doczepkę. To mógł być thriller z klasyczną fabułą, nawet dobry slasher. Legenda Kuby rozpruwacza działa tu rzeczywiście tylko w sposób marketingowy. Otóż dokładnie 100 lat po krwawych wydarzeniach z Whitechapel w Londynie Kuba rozpruwacz powrócił. To znaczy nie on dokładnie, ale jego naśladowca. Działa w Los Angeles, zabija młode dziewczyny, powtarza schemat sprzed wieku. Akcja rozgrywa się głównie w środowisku lekarskim, a fabuła skupia się na młodym lekarzu Johnie Wesfordzie (James Spader). Więcej napisać nie mogę.
Ależ to jest osobliwy film. Można bez ustanku czepiać się kolejnych rzeczy w filmie Herringtona, który rok później nakręcił kultowego Wykidajło. Można, ale po co? Nie zdradzę Wam pierwszego większego zwrotu akcji, ale zapewniam, że to ewenement w skali filmowych twistów.
Rowdy Herrington lepi więc swój film na bieżąco. Układa puzzle z różnych zestawów, wciska na siłę te puzzle, wychodzi z tego dziwny obrazek, ale mimo wszystko czerpałem z tego przyjemność. Zagrał klimat niskobudżetowego dziełka, które ze swoją fabułą rozgrywa się w dziwnym uniwersum. Gliniarze są nieporadni, antagonista jeszcze bardziej, a główny bohater (to dobre jest, ale wciąż nie mogę zdradzić) to wspaniały przypadek pięknego kina z lat 80. Tutaj zrobimy przystanek.
Osobliwy film, ale przynosi dużo radości.
Największy boom na Spadera przyjdzie wszak dopiero w 1989 roku za sprawą Stevena Soderbergha i jego filmu Seks, kłamstwa i kasety wideo, ale już wcześniej można było wychwycić spore zainteresowanie młodym aktorem. Spader miał na koncie kilka ról w ważnych filmów, ale to właśnie Powrót Kuby rozpruwacza był pewnym przełomem, filmem z dużą pierwszoplanową rolą. Napiszę to w końcu, rolą podwójną!
Intrygujące w odbiorze jest to, że siłą napędową jest chaos. Ta treść jest rzeczywiście bez mała chaotyczna, są podejrzani, dwóch głównych bohaterów, nagłe zwroty akcji, dziwne zachowania filmowych postaci. Powrót Kuby rozpruwacza to bardzo frymuśny przykład filmowego odszczepieńca, ale na to wszystko wchodzi niezły klimat, wspaniałe oświetlenie i niezła muzyka z uroczym otwarciem i sceną, gdy złoczyńca dopada ofiarę i w tym momencie rozpoczyna się piosenka.
Czas trwania: 97 min
Gatunek: thriller
Reżyseria: Rowdy Herrington
Scenariusz: Rowdy Herrington
Obsada: James Spader, Cynthia Gibb, Robert Picardo, Jim Haynie
Zdjęcia: Shelly Johnson
Muzyka: Danny Di Paola