The Old Oak, miejsce w którym narodziła się empatia.
Krytycy piszą, że Ken Loach jest tutaj naiwny jak nigdy wcześniej. Piszą nawet, że z tą swoją wizją utopii jest niewiarygodny. Ja napiszę, że jest taki jak zawsze. Czego się spodziewałeś? To nie czas i nie miejsce na wyważone opinie.
Rozumiem, że łatwiej ci polubić Ja, Daniel Blake i Nie ma nas w domu, czyli dwa poprzednie obrazy od reżysera kultowego Kes. Oczywiście są to filmy tak samo mocno zaangażowane w dramaty społeczne, ale oba ze swoją krytyką są wycelowane głównie w państwo, system opieki zdrowotnej, wielkie koncerny etc. Po jednej stronie barykady są ludzie z nizin społecznych, ewentualnie z jakiejś niższej klasy średniej, a po drugiej stronie ten nieczuły urzędnik, stos dokumentów, raty kredytów, system. Wiadomo, wszyscy kibicujemy temu facetowi, który chce za wszelką cenę wiązać koniec z końcem i ładuje sobie na plecy kolejne ciężary.
Loach, społecznik z filmowym orężem.
W The Old Oak Loach, mój ulubiony społecznik, wszedł z kamerą w środek kryzysu uchodźczego. I niektórzy widzowie mają problem, a wierzę że w Wielkiej Brytanii problem kolosalny. W jednym z biedniejszych rejonów na wyspach umarł przemysł, kopalnie splajtowały, mężczyźni patrzą spode łba na swój przezroczysty już cień. Nie ma perspektyw, nie ma pracy, dopijają ostatnie kufle piwa w podupadającym pubie The Old Oak. Frustracja jest już naprawdę na wysokim poziomie. Ale, że ci wszyscy bezrobotni obracają się we własnym towarzystwie, frustracja nie znajduje ujścia. Do czasu.
Na tym obszarze umieszczono uchodźców z Syrii. Matki z dziećmi. Rodziny, które straciły najbliższych, bo bomby wpadały im przez okna, a na ich oczach rozstrzeliwano ojców. Piekło na ziemi, nie trzeba tego nikomu tłumaczyć. Ale dla niektórych (niektórych, to ważne), właśnie uchodźcy stanowią idealne ujście frustracji. Tych scen też możecie się domyślić, chociaż Loach nie epatuje przesadnie agresją. Jest nawet w tym łagodny. Ot kilka nieprzyjemnych aktów, jedna poważniejsza bójka w szkole, a wśród dorosłych więcej mówienia niż naruszania nietykalności osobistej. Ale to też jest naganne, to też jest złe i przede wszystkim bardzo smutne i przykre. I o tym wszystkim Loach opowiada.
Wizja Loacha jak z najlepszego snu.
O sprawnej reżyserii, tempie i jasnym klarownym przekazie nie trzeba nikogo zapewniać. Loach zapewnia, że to jego ostatni film. Ten finał to kontynuacja całego stylu Loacha. Zawsze u boku palących problemów, niezmiennie po lewej stronie, naiwnie bo wciąż z niezmienną wiarą, że wszystko się ułoży, a ludzie potrafią żyć w pokoju. To fajne przesłanie, film ma wiele pogodnych obrazków. Podniósł mnie na duchu bo pokazał, że w jednostce człowieczeństwo potrafi wygrać. I lepiej być razem, pomagać sobie, odrzucić niesnaski. Społeczność można zbudować bez względu na wyznanie, kraj pochodzenia. Istotna jest empatia. Wiem, to wszystko brzmi banalnie, nieprawdziwie, bo świat jest zepsuty. Ale ja wolę świat Loacha. Nawet jeżeli to tylko ułuda, warto do tego dążyć. Można po drodze zrobić kilka dobrych rzeczy. Ostatecznie to się opłaci.
Czas trwania: 113 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Ken Loach
Scenariusz: Paul Laverty
Obsada: Dave Turner, Ebla Mari, Claire Rodgerson, Trevor Fox, Chris McGlade
Zdjęcia: Robbie Ryan
Muzyka: George Fenton