Nie zwykłem narzekać na filmowe produkcje. Gdy się od jakiegoś tytułu odbiję (wiele zaczynam, zdarza mi się wyłączać nawet po kilkunastu minutach), nie przeczytacie o tym. Władcom przestworzy dałem jednak szansę do końca, byłem z tymi chłopakami przez dziewięć epizodów. Emocji tu nie było, ale polubiłem opowieść, bohaterów, podobała mi się realizacja.
Moim zdaniem „problem” z filmami, w których motywem przewodnim są samoloty jest podobny, jak z filmami o wyścigach samochodowych (vide seria Szybcy i wściekli). Montaż ujęć z kierowcą składa się z klisz (energiczne przełączanie biegów, skupiona twarz, szybki ruch głową, kierownica, przejazd przed kamerą). We Władcach przestworzy jest w tym aspekcie podobnie, żadnych zaskoczeń (no, może jedno ujęcie ze slow motion z pilotem z Luftwaffe, który przelatuje obok B-17). Ale poza tym to standard, bitwy w przestworzach to serie z karabinów z latającej fortecy i przeloty Niemców wokół nich. Na szczęście serial oparty na książce Donalda L. Millera na przestworzach się nie kończy.
Ci wspaniali mężczyźni w swych latających maszynach.
Pierwsze wzmianki o serialu pojawiły się już w 2012 roku. I tutaj trzeba zrobić pauzę, bo w tych samych doniesieniach pojawiły się ważne informacje jakoby Władcy przestworzy mieli być serialem w duchu Kompanii braci i Pacyfiku. Myślę, że nikt nie miał złudzeń, że Władcy przestworzy nie mają szans w jakimkolwiek stopniu doścignąć Kompania braci. Ten rozdział jest zamknięty, proszę już nie pisać tych oczywistych „nie dorasta do pięt”, wszyscy wiedzieliśmy to przed premierą. I z tym przeświadczeniem, że Władcy przestworzy nie pobiją Kompanii braci, radzę do seansu zasiąść. Z pewnością odbije się to korzystnie na odbiorze, nie będzie za wielkich oczekiwań i w rezultacie jako widzowie dostaniecie całkiem przyjemną opowieść z czasów II Wojny Światowej.
I wracając do tytułowych przestworzy, oprócz akcji w powietrzu dostajemy dużo dramatycznych przeżyć na lądzie. Piloci w stalagach, na linii frontu po awaryjnych skokach. Są też sceny z miast, w których członkowie grup bombowych mogą obejrzeć efekt swoich działań. Znalazło się i miejsce dla dramatycznych scen przy wyzwalaniu kolejnych regionów i moment gdy amerykański pilot przechodzi przez bramę obozu koncentracyjnego.
W produkcję zaangażował się Tom Hanks i Steven Spielberg. Pewna jakość musiała być więc utrzymana, nie można było wypuścić paszkwila. Dziewięć epizodów zostało podzielonych z realizacją na kilku reżyserów, najlepiej wypadł finałowy, za który odpowiedzialność wziął Timothy Van Patten.
Więcej plusów niż minusów.
Podobało mi się w serialu wiele rzeczy, a mam uwagę rzeczywiście do jednej. Wracam bowiem wciąż, już po seansie, do aspektu znikomych emocji. Rzecz traktuje o II Wojnie Światowej, B-17 wyglądają majestatycznie, ciągła groza w powietrzu, a jednak napięcia za grosz. Wypadałoby obarczyć winą za wszystko reżyserów, scenarzystów i pewnie za dużo się nie pomylę w tej kwestii. Zabrakło wściekłości, nie wychwyciłem autentycznego wojennego horroru, nie przejmowałem się za bardzo losami poszczególnych postaci. A jednak wytrwałem, bo to wciąż jest porządna rzecz.
Zaczynając od samego podłoża historycznego dostajemy bardzo ciekawy wgląd w działania grupy bombowej. Dowiedziałem się o konflikcie pomiędzy Amerykanami i Brytyjczykami w kwestii podejścia do nalotów (dzienne i nocne), dość szczegółowo przedstawiono, pomimo ferworu walki, cały motyw z przebiegiem misji (odprawa, sama akcja, kilka innych intrygujących motywów, jak moment w którym nadrzędną wartość miał sam celownik który za wszelką cenę trzeba było zniszczyć żeby przypadkiem nie wpadł w ręce wroga). Później doszedł jeszcze interesujący motyw z działaniami pisarzy po misji, kiedy trzeba było ułożyć przebieg akcji ze strzępków wspomnień od rannych i będących w szoku żołnierzy. Zarys historyczny to duży atut.
Władcy przestworzy mają kapitalny casting.
Na tym tle kolejna pozytywna niespodzianka, chociaż tu byłem spokojny. Występ Austina Butlera, Calluma Turnera, epizod Barry’ego Keoghana, znacząca rola Joanny Kulig, świetny występ Sawyera Spielberga. Aktorstwo mocno winduje całość. I w końcu wykonanie, czyli scenografia, kostiumy, muzyka (!).
To niezły serial i tak jak napisałem, nie zwykłem narzekać na mankamenty. Jasne, przydałby się większy pazur, miło by było wrócić do jakiejś znaczącej sceny i takiej, która zostałaby w pamięci na długo. Tu takich brak.
Twórcy: John Shiban, John Orloff
Reżyseria: Cary Joji Fukunaga, Dee Rees, Anna Boden, Ryan Fleck, Tim Van Patten
Scenariusz: John Orloff
Obsada: Austin Butler, Callum Turner, Anthony Boyle, Barry Keoghan, Nikolai Kinski, Stephen Campbell Moore, Sawyer Spielberg
Muzyka: Blake Neely
Zdjęcia: Adam Arkapaw, Jac Fitzgerald, Richard Rutkowski, David Franco