To nie był szczególnie wyjątkowy materiał do obróbki. W rzeczy samej, to schemat, a motyw z telefonem jest tak osobliwy, że mógłbym go skwitować nawet złośliwie jako „głupkowaty”. Ale przy okazji Czarnego telefonu Scott Derrickson potwierdził swój reżyserski talent do ujarzmiania sztampowych zagrań i talent do sprzedawania (z sukcesem) ogranych klisz.
Czarny telefon to ekranizacja opowiadania Joego Hilla pod tym samym tytułem, które znalazło się w zbiorze Upiory XX wieku. Fabuła jest prosta, a istotą treści jest ten pisarski fortel z telefonem.
Końcówka lat 70., na amerykańskich przedmieściach grasuje porywacz nastolatków. Policja jest bezradna, zwyrodnialec nie ma skrupułów. Jeden za drugim dzieciaki znikają z ulic. To dalsi znajomi, w końcu bliżsi przyjaciele głównego bohatera, Finneya Blake’a. To 13-latek, normalny chłopak, gra w baseball, chodzi do szkoły. Finney dorasta jednak kręgu przemocy. Przemocowy ojciec, grupka dzieciaków też go sobie upatrzyła. Jeżeli akurat nie jest ofiarą, to ciągle widzi agresywne zachowanie u innych. Przemoc i brutalność go otacza, aż w końcu dopada. Finney zostaje porwany.
Cień ejtisowej nostalgii.
Nie znam opowiadania Hilla, ale wnosząc po jego długości (około 30 stron według danych z wersji e-booków) rozumiem, że Derrickson miał pewną dowolność w przedstawieniu świata. Wykorzystał maksymalnie pełen metraż, z reżyserską konsekwencją nakręcił zgrabny thriller, który równie dobrze powinien być brany pod uwagę jako horror. Z finezją jednocześnie Derrickson zagrał szlagierami z epoki, poszedł utartymi szlakami, ale w tym wykonaniu sprawdziło się to znakomicie.
Przypomnę, nadchodzą lata 80. na ekranie, tutaj na amerykańskim przedmieściu, znajdziemy to wszystko, co u dzieciaków z E.T. czy w dzisiejszych obrazach kinowych lub serialach grzebiących w okrucha przeszłości (jak Stranger Things, którego klimat jest niejednokrotnie porównywany z tym z Czarnego telefonu). Telewizyjny wspomnień czar z miejsc, w których nigdy nie byliśmy, ale znamy je doskonale. Jest więc Finney na rowerze, w żółtym autobusie, są bójki po lekcjach, jest i szkolna sekcja żaby. Muzyka, moda, popkulturowe babie lato, w które wpadamy wpatrując się w kolejne sceny. Ale Derrickson robi to umiejętnie, nie przesadza, wszystko wiąże się sprawnie z historią wspomnianej przemocy i horrorem, który wyjdzie z czarnej furgonetki.
Thriller, opowieść bez genezy narodzin zła.
Czarny telefon nie ma szerszego podłoża pod historią. Większość to nasza wyobraźnia, spekulujemy sobie i interpretujemy osobliwe wydarzenie z telefonem. Do Finneya, zamkniętego w lochu u 'łapacza” dzwonią poprzednie ofiary psychopaty. Pomagają mu, rzucają kolejne pomysły, wspierają i zmuszają do działania. I to wypełnia wnętrzności Czarnego telefonu.
Derrickson rzeczywiście buduje świat na podstawie kilku raptem tropów. Może to nadnaturalne motywy z tymi telefonami? Może Finney ma jakąś moc jak jego matka, o której jest tu ważny wątek. Jest i siostra, która również przejawia jakieś zdolności. Nie zapominajmy o esencji, tym okrutnym mordercy, którego tak wspaniale odegrał Ethan Hawke.
Czarny telefon potrafi utrzymać widza w napięciu, tło i ejtisowy krajobraz robi wrażenie. Młodzi aktorzy dobrani są perfekcyjnie, to mocne role, czasem z bardzo wymagającymi scenami. Podobało mi się ,że Czarny telefon się nie rozsypał, że z tymi wszystkimi frymuśnymi zagraniami jest thrillerem, który mnie zaangażował. Do końca.
Czas trwania: 103 min
Gatunek: thriller, horror
Reżyseria: Scott Derrickson
Scenariusz: Scott Derrickson, C. Robert Cargill, Joe Hill (na podstawie opowiadania)
Obsada: Mason Thames, Madeleine McGraw, Jeremy Davies, James Ransone, Ethan Hawke
Muzyka: Mark Korven
Zdjęcia: Brett Jutkiewicz