Paul Muad’Dib z Fremenami przy boku pokonał Harkonnenów i tych okrutnych siepaczy Sardaukarów. Taki był finał Diuny, powieści Franka Herberta z 1965 roku. Diuna była niezwykła, oferowała czytelnikom niesamowity świat, całkowicie nową mitologię pobierającą jednak z ziemskich kultur i religii. Mesjasz Diuny został wydany w 1969 roku i kontynuował sagę tuż po dżihadzie Muad’Diba.
Dla mnie minęły trzy lata od przeczytaniu Diuny, ale wciąż mam w pamięci kilka wspaniałych akapitów, finał w szczególności. Diuna mnie porwała, chociaż rozgrywała się ze swoją akcją w sposób leniwy. Ale Herbert tym tempem wygrał, bo mistrzowsko prowadził pióro. Zapadłem się w piasku, uzależniłem od melanżu i podobnie było w Mesjaszu Diuny.
Powrót na Diunę, iluzoryczny spokój.
Herbert wraca na Diunę 12 lat po wydarzeniach z pierwszej powieści. Muad’Dib jest samodzielnym władcą, nikt nie jest w stanie go kontrolować. Taki porządek rzeczy nie nastąpił jednak po jednym wydarzeniu, od pamiętnej bitwy. Dżihad objął wiele planet, zdziesiątkował całe cywilizacje, ustanowione zostało prawo twardej ręki. Trzeba bowiem wiedzieć wszystkim, że Paul Atryda nie przyjmuje sprzeciwu, obawiają się go wszyscy, spiskuje wielu. I na tym, na intrygach, podchodach i polityce opiera się fabuła Mesjasza Diuny.
Jestem, tak jak napisałem, wciąż jestem zauroczony tym światem i wyobraźnią Herberta. Nie przeszkadza mi w Mesjaszu Diuny to, że jest całkowicie pozbawiony (może poza jednym momentem) spektakularnych wydarzeń, epickiego wyrazu. Czyżby? Epickość Mesjasza Diuny tkwi gdzieś indziej, w spotkaniach, w kluczowych decyzjach Paula, w momentach gdy dochodzi do prób z roszadami na międzygalaktycznej arenie.
Trudno tu pisać jednak o głównym wątku, dla każdego może być to coś innego. Dla mnie to powrót ważnego bohatera pod postacią ghola, stworzonego przez Tleilaxanów, mistrzów od konstruowania genetycznych wzorców. Prawdziwą ucztą dla czytelnika jest wgryzanie się w ten wątek i podążanie śladami zmieniającej się wskrzeszonej postaci. Ale nie tylko ta część, bo i kilka innych zasługuje na najwyższą czytelniczą aprobatę, jak choćby fragmenty z jasnowidzeniem Paula, próbami przepowiadania przyszłości przez niego.
Zgadzam się, że Mesjasz Diuny nie ma takiego rozmachu jak Diuna, ale nie jest to potrzebne kontynuacji. Frank Herbert nie uległ pokusie by spróbować stworzyć coś większego i bardziej niesamowitego. Skupił się na detalach, rozważaniach władcy który dostrzega, owszem, wiele pozytywnych zmian, ale też widzi społeczności, które wskutek zmian na tronie cierpią.
Mesjasz Diuny to kontynuacja niezwykle udana, potrzebny budulec dla sagi o Atrydach, Fremenach, złowieszczych rodach i organizacjach, które chciałyby przejąć władzę nad Diuną, ale przede wszystkim nad melanżem. Umówmy się bowiem, tu od początku do końca chodzi o uzależniający surowiec.
Tłumaczenie: Marek Marszał
Ilość stron: 272
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: Dom wydawniczy Rebis
Format: 160 x 234 mm