Idzie. Sylwetka pochylona do przodu, tak pod kątem 50 stopni. W ustach nieodłączna fajka, lekko wyłupiaste oczy, na głowie czapeczka. Porusza się tak, jakby zaraz miał się przewrócić. Sieje chaos wokół siebie, chociaż intencje ma zawsze dobre. Jest pomocny, ale zawsze coś potrąci, nadepnie, przestawi rzecz którą przed chwilą ktoś używał. To pan Hulot, a to są jego wakacje.
Wakacje pana Hulot, kino zachwytu nad drobnymi rzeczami.
Pan Hulot wybrał się więc na wakacje do nadmorskiej mieściny. To miejsce pełne uroku, hotel jest położony zaraz przy plaży, na posiłki wczasowicze wzywani są donośnym brzmieniem dzwonka. Jak to bywa w takich przypadkach i w takich miejscach, skład jest co roku podobny. Turyści się rozpoznają, znany jest i pan Hulot. Przy codziennych aktywnościach, wśród dziecięcego gwaru, przy plażowaniu, krótkich wycieczkach poznałem troszkę każdego z wczasowiczów, poznałem pana Hulot i zakochałem się w filmie Jacques’a Tatiego.
Jacques Tati, trochę Chaplin, trochę Buster Keaton (a w ślad Tatiego poszedł przecież Rowan Atkinson). Tati nie kopiuje jednak całego stylu, nie ogląda się na amerykańskich komików. Francuski humor jest inny. Dużo tu uszczypliwości, ale i sam dowcip jest skonstruowany troszkę inaczej. Liczy się działanie i efekt działania po czasie. Pan Hulot sam w sobie jest zabawny, moment gdy wertuje książkę i wyciąga zakładkę innego czytelnika również jest dowcipny, ale puentą gagu jest ten moment na obrzeżach kadru, długą chwilę po, kiedy ów czytelnik szuka strony na której skończył czytać. W kinie współczesnym taka scena byłaby w centrum, na pierwszym planie. U Tatiego większość dzieje się mimochodem, jest naturalnie, pan Hulot idzie już dalej, już o tej książce zapomniał, zaraz wydarzy się kolejny ambaras z jego udziałem.
Wakacje pana Hulot, kino szczegółów.
Gdy oglądałem Wakacje pana Hulot pierwsze co mi się skojarzyło, to rysunki Jeana-Jacquesa Sempégo, którymi rysownik ozdabiał książki z serii o Mikołajku autorstwa René Goscinnego. Te rysunki wypełnione były zabawnymi szczegółami, każda postać coś robiła, psociła, nawet jeżeli nie była w centralnej części kadru, była dla całości istotna. Tak samo jest u Tatiego, jego komedia żyje na każdym planie. Prawdą jest, że pan Hulot jest ważny, ale nie najważniejszy. Nie dowiadujemy się o nim za dużo, oprócz tego, że jest raczej pogodny i że zawsze chce dobrze. Ale to nic więcej ponad to, co możemy powiedzieć o innych.
Nie ma tu źle zagranego momentu, podobnie jak u Chaplina czy Keatona. To kino z akcją, która jak domino napędza ciąg wydarzeń. Gagi są naprawdę urocze, ale są i sceny, które stanowią kwintesencję czegoś ulotnego jak dzieciństwo, wrażliwość, dobroć.
Jacques Tati wykorzystał wszystkie dobrodziejstwa kinematografii. To arcydzieło, w którym ważna jest cała historia, bohaterowie, ale też warstwa techniczna która spaja opowieść. Wakacje pana Hulot mają minimum dialogów, ale istotny jest dźwięk, który w wielu przypadkach wspomaga narracje. Zabawny odgłos otwieranych drzwi na stołówkę, dzwonek na obiad, ta sama melodia wygrywana z różnych źródeł. Tati to geniusz.
Czas trwania: 86 min
Gatunek: komedia
Reżyseria: Jacques Tati
Scenariusz: Jacques Tati, Henri Marquet
Obsada: Jacques Tati, Nathalie Pascaud, Micheline Rolla
Muzyka: Alain Romans
Zdjęcia: Jacques Mercanton, Jean Mousselle