One more shot, który jest bezpośrednią kontynuacją filmu One shot z 2021 roku, utrzymuje poziom pierwszej części. Poziom średni niestety (niech będzie plusik za ciekawszą lokalizację). Ja oczywiście wciąż niezmiennie szanuję całą ekipę i chylę czoła przed każdym z nich z osobna. Szanuję za to, że w trakcie kręcenia całego filmu, na jednym ujęciu, nikt się nie przewrócił, nikt nie kichnął i nikt nie miał akurat problemów z żołądkiem (a jeżeli miał, to szacunek, że wytrzymał napięcie). Jasne, żartuję, film miał ukryte cięcia, a większość rzeczy została poprawiona w postprodukcji i nawet tego gościa, który dostarczył na plan catering i wszedł nie przez te drzwi co trzeba, mogli wyciąć (jeżeli taki przypadek był). Ale zasada w One more shot jest podobna jak w One shot.
Mastershot, ale udawany.
Reżyser James Nunn wraz z oddanymi współpracownikami i aktorem Scottem Adkinsem (wciąż numerem jeden we współczesnym kinie akcji) spełnili po raz kolejny mokry sen entuzjastów mastershotów. Jasne, to wciąż zlepek długich ujęć, które wyglądają jak mastershot. Chcesz prawdziwy mastershot, idź do teatru. Niemniej One more shot pod względem utrzymania w ryzach zdjęciowego planu może robić wrażenie. I nic więcej. Trzeba bowiem wiedzieć, że One more shot był kręcony przez cztery tygodnie, a nie przez 103 minuty. I był kręcony w porcie lotniczym Londyn-Stansted i to akurat działa tylko na plus.
Historia jest napompowana bzdurami z pogranicza rządowych teorii spiskowych. Są walki pomiędzy wywiadami wojskowymi, jest terroryzm, osoba którą trzeba chronić i bomba która może wybuchnąć. I jest cały szereg pustych haseł o patriotyzmie, oddaniu za sprawę i ojczyźnie. Wszyscy agenci (jest i Tom Berenger) dużo krzyczą, nawołują do ewakuacji, oskarżają się i grożą. I najbardziej w tym całym jednym ujęciu widać słabe aktorstwo (wszyscy źli są naprawdę bardzo źli, a najlepiej widać to po minach). Na szczęście Adkins jest Adkinsem (choć z wyglądu coraz bliżej mu to Bena Afflecka), Berenger to klasa, ale wszyscy pozostali wypadają kiepsko. Charyzma Adkinsa tylko potęguje uczucie, że cała reszta odstaje w sposób znaczący.
Scott Adkins i długo, długo nic.
W porównaniu do produkcji z 2021 roku i tak zostało poprawionych sporo rzeczy. Jestem w stanie ocenić więc najnowszy tytuł Jamesa Nunna o oczko wyżej. Tempo jakby lepsze, CGI z rozbryzgami krwi też jakby bardziej wiarygodne. Nawet jeżeli Adkins wygląda jak kopia Bena Afflecka, to rzecz jasna lepiej się rusza i w tych kilku walkach daje się poznać od najlepszej strony. Jednak to nie jest klasyczne Adkinsowe martial arts, w walce wręcz nie ma cięć, dlatego te partie nie wypadają tak spektakularnie jeżeli chodzi o choreografię. Montaż dodałby dynamiki, bójka wyglądałaby na mocniejszą. One more shot, jakkolwiek to zabrzmi, właśnie w elementach z bijatykami wypada najbardziej realistycznie.
Jednak to film, który potrafi zmęczyć. Intryga jest kiepska, nie byłem zainteresowany losami bomby, która może unicestwić miliony istnień. One more shot jest przez to dość specyficznym tworem. Adkins jako Jake Harris dużo się skrada, jest sporo rozmów o tym samym („dlaczego cię ścigają?”), a dialogi wydają się być maksymalnie rozciągnięte. Robi wrażenie, ale nie przez 103 minuty.
Czas trwania: 103 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: James Nunn
Scenariusz: Jamie Russell
Obsada: Scott Adkins, Michael Jai White, Alexis Knapp, Tom Berenger
Muzyka: Austin Wintory
Zdjęcia: Job Reineke