Bracia to podglądanie wielkomiejskiej dżungli. To też portret ludzi, którzy na ulicy się wychowali, a teraz kontynuują zbieranie okruchów życia. Dzisiaj są dorośli, ale z pewnością nie pogodzeni ze swoją sytuacją. Jacy są bohaterowie malezyjskiego filmu Bracia? Są wściekli, tak jak i ja byłem wściekły po seansie. Ale to taka wściekłość, przy której nie ma sensu krzyczeć, szarpać i w rezultacie jest bezowocna. Wściekłość i łzy są, ale niestety nic nie zmienią.
W filmie towarzyszymy w codziennych perturbacjach dwójki mężczyzn. Abang i Adik wychowali się w Pudu w Kuala Lumpur. Na horyzoncie majaczą szklane drapacze chmur, można dostrzec i wizytówkę metropolii, Petronas Towers. Ale Abang i Adik o tym nie myślą, są skupieni tylko na przeżyciu kolejnego dnia. Młodszy Adik chciałby do następnego dnia dobiec, starszy Abang wie że nie ma drogi na skróty. Abang to ten odpowiedzialny, Adik ładuje się w kłopoty, para się drobnymi oszustwami. Jakby biedy i nieszczęść było dość mało, los wywinął im jeszcze jednego psikusa, Abang jest niesłyszący.
Istotą opowieści są ludzie bez tożsamości, bez dokumentów. Pisząc kolokwialnie, bez papierów, nie mogą zrobić nic. Są poza systemem w państwie, w którym de facto się urodzili. To prawdziwy dramat, a samo wyrobienie dowodów tożsamości, jak się okazuje, łatwe nie jest.
Bracia, czyli wychodzenie z cienia.
Polityka Malezji dotycząca obcokrajowców jest jasna. Nielegalny pobyt nie wchodzi w grę, a Abang i Adik żyją w ciągłym strachu. Po prawdzie to każdy w Pudong żyje w strachu. Bezkształtna państwowa machina jest nieczuła na los rdzennych mieszkańców. Najważniejszy jest system. Adik ma akt urodzenia, dobre i to. Abang nie ma nic. I chociaż motyw przewodni już znacie, najgorsze dopiero przyjdzie. Życie zawsze znajdzie sposób, by rzucić kolejną kłodę pod nogi.
Bracia wzruszają, nie będą kluczył w zeznaniach. Te film ścisnął moje serce. Znacie ten moment, gdy ciężko jest przełknąć gorycz smutku na filmowym seansie. Tutaj naprawdę boli. Sekwencja finałowa wytrąca z równowagi, aktorski popis budzi podziw, ale najważniejsze są emocje. I nie jesteś w stanie zrobić nic. Machina państwowa zadziałała tak, jak ją ktoś zaprogramował. System sprawił się na medal, jest niewzruszony.
Chaos, zgiełk, kulturowy granat.
Malezja w Braciach to wielokulturowy tygiel. Akcja rozgrywa się w dużej mierze na zatłoczonym targu. Pozostałe lokacje to ciągły ścisk, warunki mieszkaniowe są podłe. Urzędnicy są skorumpowani, wpuszczają obcokrajowców, by potem ich wyrzucać, albo ewentualnie przyjmować łapówki. Malezja tętni życiem, ale są to żywoty smutne. Zdarzają się i pogodne chwile, gdy najbliższe sobie osoby są razem. Film daje złudną tylko nadzieję, że może być lepiej. W świecie nie ma szczęśliwych zakończeń. Przez krótką tylko chwilę chciałem przyrównać Braci do Slumdog. Milioner z ulicy. Ale ja nie przepadam za obrazem Danny’ego Boyle’a. Moim zdaniem grał na uczuciach, uprawiał szantaż emocjonalny. Lay Jin Ong, reżyser Braci, kręci inaczej. Kręci uczciwie, nienachalnie przedstawia krzywdę. Pokazuje jak jest, nie koloruje, nie pokazuje kontrastów. Pudong odznacza się parszywymi warunkami, ale to nie jest piekło. Tu trzeba pogodzić się z losem, można przetrwać, ale trzeba być mądrym.
Czas trwania: 115 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Lay Jin Ong
Scenariusz: Lay Jin Ong
Obsada: Kang Ren Wu, Jack Tan
Muzyka: Ryota Katayama
Zdjęcia: Kartik Vijay