Zły sen marynarza.
Gdyby spróbować wyciągnąć morał z tej historii mając na uwadze pierwsze sceny i finał, to wniosek byłby jeden. Nie oglądaj się na ulicy, nie zaczepiaj, idź przed siebie. Trochę żartuję, ale trochę jednak nie, bo marynarz Michael O’Hara pomógł kobiecie w opresji i wplątał się w niezłą kabałę.
To wydarzenie, jego reakcja na ulicy, wplątanie się w intrygę odczytuję (w odniesieniu do całego filmu i jego atmosfery) jak wpadnięcie do króliczej nory. I nie chodzi tu tylko o spisek i o ciągłe przeświadczenie głównego bohatera (i nasze), że jest on w coś wrabiany. Tu chodzi o hipnotyczny na wskroś charakter tego niezwykłego filmu. Filmu, który jest jednocześnie niedoskonały, niedomalowany, lekko poturbowany przez los. Tak, Dama z Szanghaju to kolejne kalekie dziecię Orsona Wellesa, które ucierpiało przy porodzie.
Nie mogę jednak przejść obok tego szkraba obojętnie, bo na tle innych ówczesnych filmów wypada oryginalnie, nowatorsko, a dzięki tej opowieści z pogranicza snu i jawy (i dzięki kilku zagraniom, które i dziś zapierają dech w piersiach) wciąż powinien widza zaintrygować.
Marynarz wpada pułapkę.
Do brzegu, jakby mógł powiedzieć marynarz. Cała konstrukcja filmu oparta jest na swego rodzaju niepewności, ale też na biernym przyzwoleniu O’Hary, który poddaje się biegowi wydarzeń. Próbuje też być asertywny, ale wypada to niemal komicznie gdy nie chce czegoś robić, a za chwile działa po czyjejś myśli. Nie chciał więc podjąć pracy na jachcie u prawnika Arthura Bannistera małżonka Elsy Bannister (uratowanej kobiety). Za chwilę stał przy sterze na łodzi. Pracę chciał rzucić, ale wciąż trwał na stanowisku. Nie miał zamiaru wejść w spółkę z oślizgłym Grisbym (Glenn Anders), a jednak zrobił to (Grisby chce upozorować własną śmierć i zgarnąć pieniądze z ubezpieczenia, klasyk). I tak dalej.
Czy rzeczywiście O’Hara wpadł do króliczej nory, z której nie ma wyjścia? Czy raczej wpadł i podąża ślepo, niemalże bezwiednie za intrygującą kobietą (Rita Hayworth), która niczym syrena z Odysei szepcze czułe słówka, posyła słodkie spojrzenia i ściąga mężczyznę na skały, by ten się na nich roztrzaskał? W tym amoku, przy onirycznej atmosferze, która towarzyszy finałowi w gabinecie luster, O’Hara znajduje w sobie na tyle siły, by jednak zawalczyć o siebie.
Dama z Szanghaju, kamień milowy kinematografii.
A dalej? Dalej jest już tylko nieprzyjemnie, bo powinienem napisać co nieco o burzliwym procesie tworzenia filmu. Chociaż i tak efekt końcowy był warty nawet tej nerwowej produkcji. Welles dzięki swoim wpływom i statusowi i dzięki temu, że był innowatorem na wielu polach, mógł zdecydować się na kilka pionierskich zagrań. Ot chociażby to kręcenie niemal całego filmu w plenerach, na co wówczas duże studia filmowe się nie decydowały. Albo wspomniany finał, który sam w sobie był krokiem milowym nie tylko w nurcie kina noir. Cóż z tego, skoro materiał dostarczony przez Wellesa został w znacznej mierze okrojony (długie sekwencje w parku rozrywki), a jego uwagi zbagatelizowane.
Kręcony w plenerach w Acapulco, w San Francisco, przy nietuzinkowej pracy kamery, z dużymi zbliżeniami wymyka się niejednokrotnie z ciasnych ram gatunkowych. To noir, nikt nie ma wątpliwości. Ale Dama z Szanghaju to także groteskowa farsa z sali sądowej (nieco Kafkowski klimat jego Procesu), oniryzm, romans. Dzisiaj nie wiadomo, czy wersja, której życzyłby sobie Welles byłaby lepsza, pełniejsza. Mogłaby być przecież bardziej niejasna, jeszcze bardziej skomplikowana, a przez to być może mniej atrakcyjna. Trzeba się cieszyć z obecnej Damy z Szanghaju, filmu niezwykłego i tajemniczego.
Czas trwania: 88 min
Gatunek: kryminał, noir
Reżyseria: Orson Welles
Scenariusz: Orson Welles
Obsada: Rita Hayworth, Orson Welles, Everett Sloane, Glenn Anders
Muzyka: Heinz Roemheld
Zdjęcia: Charles Lawton Jr., Rudolph Maté