Gareth Edwards, dzisiaj z czterema pełnometrażowymi filmami na koncie. Prześledźmy przez krótką chwilę jego dorobek, a zacznijmy właśnie od pełnometrażowego debiutu, Strefy X z 2010 roku. Pół miliona dolarów w portfelu, a w rezultacie skromne sci-fi, które zrobiło kolosalne wrażenie na widzach. Także i ja byłem zachwycony sprawną ręką Edwardsa i wizją kontaktu z cywilizacją pozaziemską. Z cywilizacją? Edwards sprzedał opowieść „inwazji” niczym z Lovecraftowskiego śnienia o potworach, które są w stanie unicestwić ludzkie istnienia bez większej zadyszki. Potwory spoza naszego świata, których nie widać w filmie ot tak, ale widać jakie spustoszenie robią wokół, w podświadomości ludzi, na ziemi, na terytorium na którym władzę sprawował dotąd człowiek. Później Edwards dostał rozpasany budżet i nakręcił amerykańską Godzillę. Nie jestem fanem, nie przepadam, może przydałby się ponowny seans by ocenę zweryfikować. Wiem jednak, że ta wizja spotkała się i z przychylnymi recenzjami. I dobrze, Edwardsowi ponownie zaufano, wszedł w uniwersum Gwiezdnych wojen. To już filmowa elita, wielki budżet, miliony na promocję, wielkie oczekiwania.
Jasne, Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie jak każdy film z Gwiezdnych wojen podzielił widzów. Ale było to w tym czasie coś absolutnie świeżego, pasowało do Imperium kontratakuje, wymowa była pesymistyczna, bohaterowie prawdziwi, czuć było stawkę, Edwards okazał się być twórcą odważnym. To był 2016 rok. Co robił od tamtego czasu Edwards? Pisał scenariusz do Twórcy razem z Chrisem Weitzem (zabrał go z pokładu Łotra 1)
Gdy czytałem przed seansem inspiracje, którymi kierował się Edwards przy Twórcy trochę się zaniepokoiłem. Mówił o Czasie apokalipsy, Akirze, Łowcy androidów, E.T., pomieszanie z poplątaniem, a jednocześnie żelazne klasyki. I wszystko się zgadza, Edwards rzeczywiście stworzył rzecz wizjonerską, niepokojąco smutną i…to będzie dziwne, ale wpiszę to w poczet zalet – w czasie seansu towarzyszył mi bowiem ten dziwnie intrygujący stan obojętności za rodzaj ludzki.
Był sobie człowiek.
Miejmy to już za sobą, chciałbym szybko zrzucić tą kontrowersyjną opinię i stanąć obok Edwardsa, który sugeruje, że AI może być naturalną konsekwencją postępu cywilizacyjnego i kolejnym krokiem w ewolucji. Twórca to kino zaangażowane, temat aktualny, gorący i budzący w widzach skrajne emocje, również jeżeli chodzi o kilka filmowych obrazków. Padają tu pytania o człowieczeństwo, ludzką naturę, odpowiedzialność za cywilizację. Kto powinien kontynuować dzieło przodków? Wciąż ten niedoskonały człowiek z tysiącem przywar, czy skrojony na miarę „symulant” (android funkcjonujący dzięki technologii AI)? Nie mówcie, że nie macie czasami dość ludzi. Kierowców, którzy przekraczają prędkość i jadą 250 kim/h, patostreamerów, youtuberów, którzy znęcają się nad partnerkami itp. itd. A to przecież nawet nie najgorsze grzechy. Edwards nie mówi o jakimś exodusie rodzaju ludzkiego, sami o to zadbamy. Edwards pokazuje alternatywę, gdzie AI żyje obok człowieka, pomaga, ale i… pomału wypiera. I stąd wychodzi strach drugiej strony, która nie jest w stanie oddać pola, zrozumieć, że na tym polega definicja ewolucji.
Na tym według mnie opierają się też fundamenty Twórcy, od tego wychodzimy. Jasne, zaczyna się od wybuchu, a później odwetu. Musi być przecież zalążek konfliktu. Człowiek zawsze musi podjąć „środki zapobiegawcze”, innymi słowy dokonać zemsty.
Edwards dzieli więc świat – na ludzi, którzy szukają zemsty za zdetonowanie bomby atomowej w centrum Los Angeles i na AI oraz sympatyków AI, którzy egzystują po drugiej stronie globu, w części azjatyckiej. Chodzą słuchy, że żyje pośród AI twórca, którego trzeba przecież zlikwidować i opracowana jest nowa broń, która może przechylić szalę zwycięstwa na stronę AI. Bo trzeba Wam wiedzieć, że człowiek zrobił to, co zawsze wychodziło mu najlepiej na cywilizacyjnej drodze, opracował broń masowego rażenia o nazwie Nomad. To coś w rodzaju lotniskowca zawieszonego w stratosferze. Budowanie Nomada pochłonęło niebotyczne zasoby, ale w końcu jest, wisi w powietrzu, sieje pogrom, przesuwa się nad kontynentami, skanuje i razi bombami. To nie jest tak, że cywilizację AI można zdusić, człowiek obrał sobie za cel „terrorystów”, a jednostki specjalne, w tym sierżant Joshua Taylor (John David Washington) szukają broni i wspomnianego architekta AI. Bronią okazuje się dziecko ze zdolnościami telekinetycznymi.
Twórca to film, w którym trudno sympatyzować z głównym bohaterem.
Nie przestanę nazywać Edwardsa wizjonerem, swoją opinie o temacie przewodnim już napisałem. Widzę, że film podzielił widzów. Tak dzieje się przeważnie z obrazami, przy okazji których reżyser pozwolił sobie stawiać szereg pytań. Przeciwnicy piszą o miałkim scenariuszu, słabym Washingtonie. Ja sądzę, że słabe oceny wychodzą jednak z tego wszystkiego o czym próbuję napisać. To problem tego, że w Twórcy trudno sympatyzować z Taylorem.
To trudny film, problematyczny, stawiający ciekawe pytania, które dla niektórych już mogą okazać się nie na miejscu. Ot, chociażby kwestia wyznawców religijnych pokazanych w filmie. Dla mnie to kolejna intrygująca kwestia. Któż bowiem jest w stanie lepiej stosować dogmaty danej religii niż AI? Samo pytanie o jestestwo stawiało już wielu reżyserów. Przecież już w Łowcy androidów i kontynuacji, człowiek mógł zakochać się w replikancie. Wygląd, odpowiedni dobór wspomnień, głos, oczy, rzeczy które chcesz słuchać bez tych wszystkich niemiłych stron. Czy to nie jest postęp? Ok, to trudne kwestie, być może najtrudniejsze. Ale kiedy je rozpatrywać, jeżeli nie dziś?
A wracając do materii czysto filmowych, technicznych i porzucając już ten filozoficzny nastrój.
Gareth Edwards ze swoim Twórcą zbliżył się do pełnometrażowego debiutu Strefa X (Monsters). Twórcy towarzyszy podobny nastrój, nad akcją unosi się coś w rodzaju przygnębienia. Tyle jeżeli chodzi o nastrój, ale krajobrazy też poniekąd podobne. Strefa X kręcona była w Gwatemali, Twórca w Tajlandii. Sporo tu dziewiczych krajobrazów, science – fiction wychodzi niejednokrotnie z przyrody, nie porzuciliśmy u Edwardsa pracy na roli, bohaterowie w filmie przemierzają wiejskie plenery. Są i metropolie, bo film Edwardsa to poniekąd sci-fi kolosalne, wiarygodne i prorocze. Przeludnione gigantyczne miasta, gargantuiczne budynki stoją w kontraście do ciągnących się hektarami pól uprawnych. Pod względem pomysłów, aranżacji i wykonania przypomniał mi się też Dystrykt 9, wspaniałe sci-fi Neilla Blomkampa. Myślę, że Blomkamp mógłby dobrze bawić się na Twórcy.
Ja natomiast nie napiszę, że dobrze się na Twórcy bawiłem, bo to nie jest czysto rozrywkowe kino, pomimo akcji. To kino refleksyjne, niekiedy melancholijne i rzeczywiście, wracając do początku tekstu mogę zgodzić się, że Czas apokalipsy, Akira i Łowca androidów.
Gatunek: sci-fi
Reżyseria: Gareth Edwards
Scenariusz: Gareth Edwards, Chris Weitz
Obsada: John David Washington, Gemma Chan, Ken Watanabe, Sturgill Simpson, Allison Janney