Mieliśmy szczęście z tą Kryjówką białego węża. Szczęście, bo studio Vestron Pictures ogłosiło bankructwo w 1991 roku, trzy lata po premierze filmu Russella. Obecnie prawa do rozpowszechniania tytułów z Vestron Pictures posiada Lionsgate. Dobrze też się stało, że ludzie z Vestron zwrócili się do Kena Russella z pomysłem luźnej adaptacji Legowiska białego robaka Brama Stokera. Wiedzieli gdzie uderzyć. Poprzedni film Gothic też z Vestron Pictures wprawdzie o Stokera nie zahaczał, ale klimat był poniekąd podobny.
Kryjówka białego robaka, czyli mistrz wchodzi na plan filmowy.
I to są te cudowne momenty w historii kina, kiedy producenci wiedząc z jakim twórcą mają do czynienia, oddają mu całkowicie pole. W zasadzie z Russellem nie można było inaczej.
Russell dostał więc zadanie, by przenieść na ekran kinowy Legowisko białego robaka Stokera. Jako fan twórczości pisarza i niepoprawny entuzjasta samego Draculi (jego projekt ekranizacji Draculi nigdy nie ujrzał światła dziennego) Legowiskiem… nie był do końca zachwycony. Zrobił więc wszystko po swojemu wykorzystując zaledwie koncept kultu czczącego węża. Akcję umieścił w Derbyshire i dodał legendę o robaku Lambton. Pożenił klasyczną grozę od Stokera, rozpalił akcję pogańskim kultem, przeniósł fabułę do czasów współczesnych, wyniósł na filmowy piedestał uwodzicielską Amandę Donohoe, która zagrała Lady Sylvię Marsh. Mało? Zatrudnił Hugh Granta, który nie był jeszcze „tym” Grantem, ale sprawdził się doskonale w roli chłopaka z wyższych sfer, potomka zabójców smoka.
Wątki, które wiją się wokół kryjówki.
Właściwa akcja zaczyna się, gdy nieopodal jednego z domostw archeolog wykopuje potężną czaszkę. Nie domyśla się jeszcze, z czym ma do czynienia. To jeden z wątków, który gładko wije się wokół całej historii. Pewna dziewczyna wciąż opłakuje rodziców, którzy zaginęli rok wcześniej, miejscowi oddają się zabawie z okazji lokalnego święta, a do przepastnej posiadłości Temple House znowu zawitała Lady Sylvia Marsch.
Russell może wszystko.
Napiszę tak, Russellowi wszystko ujdzie na sucho nawet pomimo tego, że niejednokrotnie przekracza granicę. W zasadzie jakie granice? Otóż Russell wchodzi na terytoria, które zna i na których czuje się dobrze. I tylko przez to nie popada w śmieszność. Wie kiedy przywalić groteską, zna reguły pastiszu, jest świadomy tego, że kręci film o potworze z jaskini który pożera ludzi. Jest to tak campowe, tak psychodeliczne, a jednocześnie prowadzone z taką konsekwencją, że Kryjówka białego węża to obraz spójny, przeznaczony jednak dla fanów twórczości Kena Russella. Jest tu dużo Gothica, ale najwięcej szaleństwa, takiego nieokiełznanego, bez granic, bez hamulców. Ot choćby ta projekcja rzymskiej krwawej orgii pod krzyżem, gdzie wokół Chrystusa wije się biały wąż, a u stóp… ech, to trzeba zobaczyć.
Pisząc dzisiaj o Kryjówce białego węża chciałbym wskazać je jako „kino obok”, takie które wymyka się gatunkom, definicjom. To z jednej strony kino klasy B, z drugiej zaś rodzaj sztuki która prowokuje, wznieca pożar w domostwach. Jednocześnie trzeba było być wyjątkowo naiwnym, żeby liczyć na kasowy sukces. I tak też się stało, film na siebie nie zarobił. To naprawdę rzecz dla smakoszy, widzów wytrawnych, tytuł nie dla wszystkich. Ale umówmy się, rzeczy dla wszystkich, nawet jeżeli smaczne i zjadliwe, są najczęściej miałkie, bez wyraźnych smaków, bez wyraźnego zapachu i z gładką fakturą. Russel upichcił rzecz ostrą, piękną i brzydką jednocześnie, nieprzyjemną i powabną zarazem, zabawną, pikantną i słodką. Jadłbym bez końca.
Czas trwania: 93 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Ken Russell
Scenariusz: Ken Russell
Obsada: Amanda Donohoe, Hugh Grant, Catherine Oxenberg, Peter Capaldi, Sammi Davis, Stratford Johns
Muzyka: Stanislas Syrewicz
Zdjęcia: Dick Bush