Żeby zrozumieć choć trochę zdegenerowanego, zdemoralizowanego Arthura „Cody” Jarretta można przywołać jedną scenkę, która może dać pogląd na naturę kryminalisty. Cody pryska z mamra i gdy dojeżdża do kryjówki, jego kamraci już czekają by wdrożyć w życie kolejny plan. Pobratymcy potrzebowali do następnego skoku cysternę, więc taką kupili. Na wieść o tym rozeźlony Cody gani ich, bo przecież mogli ją ukraść. Może są i lepsze przykłady, by udowodnić jakiego formatu złoczyńcą był Jarett, ale dla mnie to właśnie tutaj dobitnie pokazano, że Cody na resocjalizację nie ma szans. Nie zmieni się nigdy, wróg publiczny numer jeden myśli tylko o przestępstwach jakich może się dopuścić.
Uciec, ale dokąd?
Historia Jaretta to de facto historia pościgu za nim. Zaczyna się od napadu na pociąg i śmiertelnych ofiar Jarettowi za taki numer grozi stryczek, ratuje się fortelem, przyznaje się do innego mniejszego przestępstwa i chce odsiedzieć kilka lat. Forsa z pociągu poczeka, nikt jej nie ruszy. Jarrett to psychopata, nierzadko miewa napady szału, jest nieobliczalny. Policja decyduje się na ryzykowny krok, w zakładzie karnym zbliża się do niego podstawiony więzień policjant. Ma zyskać zaufanie przestępcy, uciec z nim, wydobyć zeznania.
James Cagney dość długo wzbraniał się przed udziałem w filmie gangsterskim i powrotem do roli złoczyńcy. Po 1942 roku, kiedy opuścił wytwórnię Warner Brothers miał przecież inne plany. Własna firma produkcyjna nie prosperowała jednak tak, jak by tego sobie życzył. Syn marnotrawny powrócił do Jacka Warnera w 1949 roku.
Biały żar, film ważny i doceniony.
Skracając historię produkcji, bo i tu nie obyło się bez perturbacji (Cagney na ten przykład nie chciał Walsha za reżysera), zdjęcia rozpoczęły się w maju 1949 i trwały sześć tygodni. Biały żar okazał się dużym sukcesem, wielu widzów i krytyków wpisuje go na listę najlepszych filmów gangsterskich. W 2003 roku Biały żar został wpisany przez Library of Congress (Biblioteka Kongresu Stanów Zjednoczonych) do National Film Registry (Krajowy Rejestr Filmów) jako istotny kulturowo.
Biały żar to film intensywny nie tylko za sprawą reżyserii Raoula Walsha, ale głównie dzięki Cagneyowi. Jego Cody jest ciągle w ruchu, ciągle spięty i wciąż w potrzasku. W dodatku jest nieufny, podejrzewa każdego jednego „współpracownika”. Czysta jak łza w jego oczach jest tylko matka, dla której syn jest najdroższą istotą na świecie. To wszak taka sama kryminalistka jak Cody. Tę dwójkę łączy więź szczególna, ale wiele pozostawiono w sferze domysłów co osobiście przypisuję jako atut. Nie wiadomo choćby jaka jest geneza tych nagłych napadów Jaretta i skąd u niego ten ból głowy, który może go doprowadzić do omdleń. Tu pracuje wyobraźnia widza, zakładam że wpływ miały na to wydarzenia z dzieciństwa.
James Cagney jako Cody / Joker.
Raoul Walsh nakręcił opowieść gangsterską niemalże wyczerpującą i bohaterów i widzów. Mamy sceny z napadem na pociąg, później więzienie w którym policjant próbuje zdobyć zaufanie przestępcy, jest planowanie ucieczki, kolejny skok, pościg, a i tak ominąłem kilka doskonałych sekwencji. Nie jednym tylko Cagneyem stoi produkcja. W rolę jego żony wcieliła się wspaniała Virginia Mayo. Jako Verna musi być niezmiernie sprytna w roli żony psychopaty, elastyczna i potulna. Taka jest, ale wciąż knuje na boku. Przyjemnością jest obserwowanie ich osobliwych relacji. Ale nie tylko ich, bo wszyscy skupieni wokół Jaretta muszą grać swoje role, nierzadko robiąc to, na co nie mają ochoty.
Oceniam Biały żar jako wybitną przypowieść o kryminaliście, którego trudno zatrzymać po dobroci. Wiadomo jak skończy, widzowie liczą na kulkę, ale dostajemy znacznie więcej. Ostatnie obrazki mogłyby być wizytówką Cagneya, który w finałowych scenach przeobraża się niemalże w Jokera.
Czas trwania: 114 min
Gatunek: gangsterski, noir, czarna środa
Reżyseria: Raoul Walsh
Scenariusz: Ivan Goff, Ben Roberts, Virginia Kellogg
Obsada: James Cagney, Virginia Mayo, Edmond O’Brien, Fred Clark
Muzyka: Max Steiner
Zdjęcia: Sidney Hickox