Jestem fanem pierwszej części Bez litości. Na drugą bardzo narzekałem. Trzecią gorąco polecam. Myślałem o jakiejś analogii i zdecyduję się na sportową. Z trzecią odsłoną perypetii Roberta McCalla jest jak z dyscypliną sportową, której zasady znają wszyscy i oglądają, chociaż nic nowego tam nie zobaczą. Doceniamy więc widowisko na wysokim poziomie, w którym ciężko o jakieś oryginalne posunięcie. W Bez litości 3. Ostatni rozdział nic nowego się nie wydarzy, nie oczekujemy tego, piłka jest okrągła, a bramki są dwie. I to okazało się najlepszym rozwiązaniem dla trzeciej części trylogii. Maksymalnie uprościć fabułę, odpuścić wątki poboczne, skupić się na postaci McCalla i jednotorowej akcji.
Bez litości 3. Ostatni rozdział, czyli jeden wspaniały.
Jeden wspaniały w nawiązaniu do Siedmiu wspaniałych Johna Sturgesa (nie zapominając o nie do końca udanym remaku Fuqua), lub Siedmiu samurajów Kurosawy. Jestem w pełni świadomy, gdy przywołuję chociażby klasyczny western Sturgesa. Tutaj schemat jest podobny, chociaż różnic całkiem sporo.
McCall przybywa do małego urokliwego miasteczka. Poznaje nowe życie, spokojne, uczciwe. Ludzie o siebie dbają od pokoleń, każdy każdego szanuje. I to jest to, czego od dawna szukał McCall. Spokój, szacunek, rozsądek. Chyba znalazłem miejsce dla siebie, tak mówi w pewnym momencie bohater. Ale to miejsce jest pod kontrolą tych złych. Haracze za ochronę, coraz większe daniny. I różnicą w stosunku do Siedmiu wspaniałych jest to, że mieszkańcy nie proszą nikogo o pomoc, nie składają się na wynajęcie rewolwerowców, najemników etc. McCall jest po prostu na miejscu i jest tym wspaniałym, który po prostu się wtrąca.
Washington i jego smutne oczy.
Tak, Denzel Washington jest bez wątpienia wybitnym aktorem. Ma tę niewiarygodną siłę w spojrzeniu. To uprawnia twórców do wielu uproszczeń, mają ułatwione zadanie. Washington nie musi skakać, nie ma tu kaskaderskich popisów, pościgów. McCall patrzy, dużo więcej mówi i to niekiedy wystarczy za cały pojedynek.
Bez litości 3. Ostatni rozdział różni się jednocześnie od innych topowych akcyjniaków z ostatnich lat. McCall nie jest w kimś w rodzaju Johna Wicka, a samego filmu również nie można porównywać z filmem Chada Stahelskiego. To inny rodzaj akcji, bardziej stonowany, skupiony na jednym uderzeniu, kilku fortelach, niech będzie, że to kino staroszkolne.
Nikt zresztą nie mógłby wymagać od Denzela Washingtona takich ekwilibrystycznych posunięć jak u młodszych kolegów. Nie oszukujmy się, ale przecież ta seria nigdy nie starała się być drugim Johnem Wickiem. McCall jest po prostu doskonałym taktykiem, schludnym zabójcą, perfekcjonistą. Bliżej mu do Leona zawodowca niż do ekranowych fajterów. Tutaj nie ma być efektownie, a raczej efektywnie. I taki jest właśnie Bez litości 3. Ostatni rozdział. Prosty, schematyczny, doskonały.
Lokalizacja, cichy bohater w trzeciej części Bez litości.
I to oprócz skrojonego na medal 'filmu sensacyjnego’ doskonały przykład tego, ile może dać lokalizacja, wspomniane aktorstwo, czy kilka aspektów technicznych, jak chociażby praca kamery. Zaczynając od końca, to praca autora zdjęć Roberta Richardsona jest po prostu obłędna. Spokojne najazdy, McCall wypełnia niemal cały ekran, odważne, ale wciąż spokojne lawirowanie pomiędzy detalami i sam obraz. Richardsonowi, który był nominowany już do kilku statuetek Oscara (z tych wcześniejszych wystarczy wymienić chociażby nominację za zdjęcia do Plutonu czy Urodzonego czwartego lipca) bardzo pomogła lokalizacja. I przechodzimy tu do zasług kina dla lokalnej turystyki. Zapewne wiecie ile dla Brugii zrobił film Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj (ktoś już wybaczył polskiemu dystrybutorowi to tłumaczenie?).
Tutaj Fuqua, decydując się na zdjęcia na wybrzeżu Amalfitańskim we Włoszech, mógł zrobić bardzo wiele dla turystyki. Ba, dla turystyki! Nie dziwi, że McCall zakochał się w tym miejscu i chciałby tu spędzić emeryturę. Pomarzyć można, bo z naszymi emeryturami będziemy mogli tylko odpalić Bez litości 3. Ostatni rozdział.
Dobijając do brzegu, do brzegu dobić bym nie chciał. To intrygująca postać, wciąż pełna zagadek, wciąż chowająca kilka atutów w zanadrzu. Washington kradnie show, bez dwóch zdań. To żaden tam siłacz, żaden kulturysta czy mistrz sztuk walki. A jednak gdy siedzi na przeciwko zbira, to wiadomo, że to właśnie on McCall dominuje w tym pojedynku. Fenomenalne zwieńczenie trylogii i mimo wszystko lekki smutek, że to koniec.
Czas trwania: 109 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: Antoine Fuqua
Scenariusz: Richard Wenk
Obsada: Denzel Washington, Dakota Fanning, David Denman, Sonia Ammar, Remo Girone
Zdjęcia: Robert Richardson
Muzyka: Marcelo Zarvos