Gdy armia Stanów Zjednoczonych opuściła w sierpniu 2021 roku Afganistan, zaczęły się ataki Talibów na mieszkańców kolaborujących wcześniej z Amerykanami. Jedną z represjonowanych grup byli (są) tłumacze zatrudniani przez wojsko. Dane opiewają na 300 zamordowanych tłumaczy i tysiące rodzin, które wciąż ukrywają się przed Talibami w Afganistanie. Guy Ritchie’s The Covenant opowiada o Ahmedzie, regularnym współpracowniku amerykańskiego oddziału, który był zaangażowany w szukanie broni na terenach Afganistanu.
Guy Ritchie wyraźnie skręca w stronę, pisząc kolokwialnie, 'kina na serio’. Nie jest powiedziane, że reżyser definitywnie pożegnał się ze swoimi filmami gangsterskimi. Na pewno jednak Ritchie, jako twórca poniekąd zaszufladkowany, szuka czegoś innego. Na obecnym etapie jest już przede wszystkim solidnym rzemieślnikiem (zostawiając już cały ten autorski język) i mógł wejść w każdy temat. Pozostał przy kinie gatunku, ale wracając do kolokwializmu i 'kina na serio’ uderzył w bardziej poważną atmosferę. Tak było z filmem Jeden gniewny człowiek, tak jest w jego najnowszym Guy Ritchie’s The Covenant.
Ta opowieść z założenia powinna wrzeć od emocji. Guy Ritchie został przy kinie akcji, ale wybrał się na wojnę. Jest dużo strzelania, pościgów, Amerykanie kontra Talibowie ścierają się w gęstych zabudowaniach, lub na wypalonej afgańskiej ziemi. Ritchie zbliża się tutaj miejscami do Petera Berga, który jest naczelnym patriotycznym storytellerem pod gwiaździstym sztandarem. Nie mam nic przeciwko Bergowi i nie mam nic przeciwko Ritchiemu w tym wydaniu. Wracając bowiem do sedna, to obraz solidny. Widać wyraźnie na czym zależało Ritchiemu najbardziej, na tytułowym „covenant”, czyli przymierzu, w tym przypadku niepisanym. I to się udało, stąd wypływają największe emocje.
Ritchie przedstawia losy sierżanta Johna Kinleya (Jake Gyllenhaal) i Ahmeda (Dar Salim) na mało gościnnych terenach Afganistanu. Pod obstrzałem tworzy się między mężczyznami wieź rodzaju szczególnego. Jest to tak silna zależność, właśnie tytułowe przymierze, że wpływa na dalsze losy Ahmeda (który chce dostać wizę dla siebie i swojej rodziny) i Johna, który musi spłacić dług względem tłumacza. Film jest podzielony na kilka segmentów, każdy jest istotny bo nakreśla zazębiającą się relację pomiędzy Johnem i Ahmedem (a początki łatwe nie były).
Nie jest to kino skomplikowane. Ze swoją akcją pasuje nawet do co najmniej kilkunastu hitów z kaset VHS, ale z akcją osadzoną w Wietnamie. Ogląda się jednak Guy Ritchie’s The Covenant świetnie, nie tylko ze względu na sprawnie prowadzoną fabułę, ale dla oszczędnego aktorstwa Dara Salima. Urodzony w Iraku duński aktor (świetnie pamiętam go z roli w filmie Darkland z 2017 roku) doskonale odnalazł się u reżysera Porachunków i ze swoim stoickim spokojem przyćmiewa Gyllenhaala, który z reguły bryluje na ekranie. Polecam.