Nie mogę napisać, że Taylor Sheridan „znowu to zrobił” (w sensie tylko pozytywnym), bo mam duży zgryz z tym serialem. Z jednej strony bawiłem się dobrze, fabuła jest nośna, dialogi ostro cięte, a i historia, chociaż prosta, to przyprawiona przez Sheridana nawet pociągająca. O zgrzycie za chwilę, powinniście sami się domyślić gdy nakreślę w skrócie intrygę.
Głównym bohaterem jest Dwight Manfredi, członek nowojorskiej mafii w stopniu generała. Przesiedział 25 lat w więzieniu. Stracił kontakt z córką, chociaż i przed odsiadką nie było z tym najlepiej.Tutaj zaczyna się dysonans. W postać Dwighta wciela się Sylvester Stallone, charyzmatyczny aktor, o którym w kontekście wpływu na popkulturę można mówić tylko w superlatywach, a za filmy to można się pokroić. Od wygłaszania peanów na jego cześć, nostalgicznych wtrętów są jednak inne miejsca. Cały Tulsa King został zbudowany na jego postaci i na tym, że on, Dwight, niby jest kryminalistą, ale kryminalistą do rany przyłóż (no i zasady, honor, to trzeba lubić i szanować). Błąd. Ja się z tym nie mogę zgodzić, bo to jest negatywna postać, a po dziewięciu odcinkach pierwszego sezonu mogę potwierdzić to, co zaczęło mnie uwierać już po kilku epizodach. Otóż Dwight wciąga w swoje bagno wszystkich i wszystko z czym się zetknie.
Jego historia wygląda następująco. Wyszedł z więzienia, nowojorska mafia nie chce mieć u siebie dinozaurów, więc zsyłają go do Tulsy w Oklahomie. Ok, Dwight sobie poradzi. Dostał błogosławieństwo, ma tam zarabiać i wysyłać koperty do swojej Alma Mater. Wszystko jasne i Manfredi to robi. Bezsprzecznie charyzmę ma i po kolei wciąga w wir zbrodni wszystkich bogu ducha winnych przechodniów. Tak, niemalże przechodniów. Zaczął od taksówkarza, który został jego prawą ręką. Później wpadł mu w oko właściciel sklepu z leczniczymi konopiami, doszła agentka ATF, z którą się spiknął z knajpie. I jeszcze próbuje odnowić kontakt z córką po 25 latach rozłąki, w czasie której ani razu o kontakt nie zabiegał. A za nim kroczy mrok, który pochłania każdą jedną osobę. Dzieje się to z mocno humorystycznym akcentem, który widz kupuje i zdarzy mu się zapomnieć, że każda osoba mająca z Dwightem kontakt w rezultacie w jakiś sposób cierpi. W dużym skrócie, bo spoilery nigdy nie są mile widziane, wystarczy napisać, że życie każdego wywraca się do góry nogami. Co ciekawe, mam wrażenie, że i Sheridan w pewnym momencie ugryzł się w język. Jest kilka scen, w których postaci zadają lub kwestionują działania Dwighta, pytają się o ich słuszność i trochę narzekają na los, który ich spotkał tuż po spotkaniu z nim. Tak jakby Sheridan sam próbował się wytłumaczyć przed fanami, bo te same postaci w mig znajdują odpowiedzi w stylu „kiedyś byłem nikim, a teraz czuję że żyję”. Ja za takie życie podziękuję. W ciągłym stresie, z lufą przy skroni. Wybieram nudę.
Ale to przecież tylko serial, utarta konwencja i wspomniany szlagier. Kino gatunku, które rządzi się swoimi prawami i nie powinniśmy mieć za złe bohaterowi, że wciąga w wir wydarzeń postronne osoby. Przecież każdy jest dorosły i wie co robi. Każdy podejmuje decyzje i każdy z Tulsa King mógł przecież powiedzieć „nie, dziękuję panie Manfredi, będę żył po swojemu”. Gwoli ścisłości. to nie każdy miał taką możliwość, jak chociażby ci, którzy muszą płacić haracz. Tyle względem własnych odczuć, bo cała reszta to wciąż niezmiennie sprawny Sheridan, który opowiada schematami, ale mi to w ogóle nie przeszkadza. Bo, znowu, w górę winduję produkcję Sylvester Stallone, którego po prostu nigdy za wiele.
A w Tulsa King dzieje się tak dużo, że dziewięć odcinków mija jak raptem kilka (tym bardziej, że nie są za długie, ot trzydzieści minut z groszami). Na miejscu w Tulsie są lokalni gangsterzy z bractwa motocyklistów, jest wspomniana agentka ATF, która nie powinna mieć takiej zażyłości z nowojorskim capo, są i kumple z Wielkiego Jabłka, którzy mają serdecznie dość Dwighta, jest i kilka dodatkowych niespodzianek. Wszystko co najlepsze i najlepiej znane w gangsterskim nurcie spotka się w samo południe na głównym rynku w Tulsie.
To niezły serial. Ja mogę narzekać na Dwighta, ale nie mogę narzekać na Sly’a. Drugi sezon będę oglądać, ale z nadzieją, że zajdzie poważna zmiana w jego przedstawieniu. Najlepsze by było, gdyby Sheridan przechylił serial w stronę małej (choćby!) ekranowej rewolucji, a Manfredi mógłby być postrzegany jako ten osobnik negatywny (vide Walter White z Breaking Bad). Niestety, kłóciłoby się to z odgórną, zainicjowaną tutaj lekko komediową atmosferą.
Gatunek: sensacyjny
Reżyseria: Allen Coulter, Ben Semanoff, Guy Ferland, Lodge Kerrigan, Ben Richardson
Twórca: Taylor Sheridan, Terence Winter
Scenariusz: Joseph Riccobene, Taylor Sheridan, Terence Winter, Regina Corrado, Dave Flebotte, Joseph Riccobene, Tom Sierchio
Obsada: Sylvester Stallone, Andrea Savage, Martin Starr, Jay Will, Max Casella, Domenick Lombardozzi, Vincent Piazza
Zdjęcia: Cameron Duncan, Jalaludin Trautmann, Glenn Brown
Muzyka: Danny Bensi, Saunder Jurriaans