Długo myślałem o Niewidzialnym człowieku i o tym w jakim kontekście go rozpatrywać. Wydaje mi się, że najlepiej patrzeć na dzieło H.G. Wellsa przez pryzmat całej popkultury i tego, co utwór dla niej (popkultury) zrobił. Ja widzę tu przede wszystkim literaturę gatunkową i to z rodzaju tych najbardziej mocnych, w odwołaniu do ludzkiego strachu, ale też pasji i człowieczeństwa najmniej szlachetnego. H.G. Wells, napisał swoje arcydzieło, bo tylko tak mogę o Niewidzialnym człowieku pisać, w XIX wieku, a twór jego niepohamowanej wyobraźni ukazał się w 1897 roku. I oczywiście nie był pierwszym, który stworzył figurę szalonego naukowca. Była przed nim choćby Mary Shelley, której Frankenstein stoi moim zdaniem najbliżej Niewidzialnego człowieka. Zamysł Wellsa był jednak zgoła inny niż w przypadku angielskiej pisarki. Zacząć wypada od treści, ale jednocześnie trzeba wspomnieć o tym, że Niewidzialny człowiek jest bardzo pojemny jeżeli o gatunek chodzi. Tak, to literatura fantastyczna, ale ja widzę tu i horror, i sci-fi, a i miejsce na groteskę się znalazło. Głównie jednak, w odniesieniu do ostatecznego wydźwięku, to smutny przekaz o człowieku, który posiadł ogromną moc i zmarnował szansę, by uczynić coś dobrego.
Naukowca u Wellsa żądza władzy i dość prozaiczne zachcianki (dla takiej mocy) opanowały niemalże od razu od chwili „zniknięcia”. Griffin, bo o nim mowa, opracował patent na wybielenie pigmentu w taki sposób, że stawał się on przezroczysty. Nie ma sensu drążyć aspektów naukowych, czy jakiegokolwiek prawdopodobieństwa rzeczonego wynalazku, bo zaczyna się on i kończy w laboratorium, gdzie ów eksperyment został wykonany. I już. Stało się to faktem, Griffin stał się niewidzialny i zaczął cierpieć.
Z jednej strony czytelnik może współczuć naukowcowi, bo Wells zrobił bardzo wiele, by stan niewidzialności przedstawić jako wyjątkowo mało atrakcyjny. Ci, którzy myślą tylko i wyłącznie o korzyściach, mogą się nielicho zdziwić. Żeby być niewidzialnym, trzeba być nagim, to logiczne. Eksperyment dotyczył ludzkiej tkanki, to również logiczne. Żeby jakoś funkcjonować wśród społeczności, Griffin chodzi opatulony bandażami, w futrze, kapeluszu, z przytwierdzonym nosem. Nie prezentuje się najlepiej, ale przynajmniej może wynająć pokój i prowadzić dalsze badanie. Wyobraźcie sobie bowiem te wszystkie specjalne przypadłości nagiej osoby w mało atrakcyjnym klimacie angielskiej wsi. Zimno, błoto, ciężko o posiłek, a ten (posiłek) zanim będzie strawiony wygląda upiornie gdy przelatuje przez gardziel. Taki to cierpiętniczy los niewidzialnego człowieka. Ale Wells, jak napisałem, i jest to bodaj najważniejsza cecha książki, pozbawia nas złudzeń. Człowiek obdarzony władzą (a niewidzialny człowiek jednak jakąś tam władzę nad drugim człowiekiem dzierży, ma przewagę, z łatwością wymknie się, zaatakuje, ograbi) staje się bestią. W dobie superbohaterów, niewidzialny człowiek prezentuje superbohaterskość najbardziej przyziemną, bo ludzką, czyli przesiąkniętą złem.