John Wick 4. Szczęka wybita.
Wiem, niektórzy z Was zapewne mogą czuć się zmęczeni tym niespożytym u mnie entuzjazmem, gdy opisuję jakiś film, którym jestem zachwycony, a dla Was to przecież „może być”. Ale przecież John Wick 4 to arcydzieło kina akcji i w tej chwili najlepszy obraz w tym segmencie, więc jak się tu nie zachwycać? Angażuje, ma prostą nieprzekombinowaną historię, jest mocarnie przegięty i ma kilka sekwencji, które, jestem o tym przekonany, przejdą do historii w tym nurcie.
Ekskomunika Johna Wicka.
Tego się obawiałem najbardziej, angażującej fabuły (lub raczej jej braku), bo chociaż doceniam ten barokowy przepych (tutaj już naprawdę bez umiaru), który zaczął towarzyszyć franczyzie, to jednak zawsze byłem fanem bardziej oszczędnej formy w gatunku. By przekazać intensywność wcale nie trzeba dużego budżetu, liczy się docisk i zaangażowanie twórców. Widza nie oszukasz, nawet gdy położysz na stole 200 milionów dolarów. Dlatego omijam od jakiegoś czasu serię Szybcy i wściekli (nawet jeżeli znajdziecie punkty styczne z Wickiem, to jednak to nie ta sama bajka), a w czasie kolejnych filmów Michaela Baya mogę prasować rzeczy. Innymi słowy swój wybitny (dla przykładu) Deadbeat at Dawn Jim Van Bebber nakręcił w 1988 roku za studencką filmową nagrodę, od akcji aż tam furczało, a ja siedziałem na krawędzi fotela. Widza nie oszukasz. I chociaż dobrze bawiłem się w czasie każdej części Wicka, to jednak tło zaczęło mnie już mało obchodzić. Ta cała otoczka, mity, organizacja. Niedaleko stąd do tajnych zakonów czy, co by było najgorzej, jakichś historii od Dana Browna i jego Kodu Da Vinci. Może i przesadzam, ale mam nadzieję, że wiecie o co chodzi. Chad Stahelski i grupa stojących za nim scenarzystów tego błędu nie popełniła, bo chociaż cała otoczka jest, to jednak została podana w przystępny dla mnie sposób. Ekskomunika Johna Wicka jest faktem, a on, mężczyzna, cierpiętnik, zrobi wszystko by odzyskać spokój (swój, a za chwilę tej garstki przyjaciół). Tyle względem fabuły, która moim zdaniem idealnie spina całą tetralogię, uzupełnia wątki, otwiera jednocześnie możliwości na spin-offy, ale nie w jakiś nachalny sposób. Ot, każda fabularna nitka wzbudza ciekawość i intryguje nie wytrącając nas jednak z głównego toru.
Hierarchia ważności.
Głównym bohaterem jest tu John Wick. Stop, błąd. Głównych bohaterów jest tu kilku i to się od początku czuje, bo każdy (na co wpłynęło prawie trzy godziny seansu!) jest tu ważny i traktowany z pełną powagą. Miejscami ma się nawet wrażenie, że John Wick, wiadomo, jest najlepszy, prawie niezniszczalny (chociaż każdy cios i upadek go boli i za każdym razem ledwo co wstaje), ale cała reszta wcale w tej hierarchii ważności nie odstaje. Tu nie ma drugiego miejsca, bo każdy, autentycznie każdy, przykuwa uwagę. Chad Stahelski nie potraktował zaproszonych do projektu gości (wybitnych aktorów kina akcji, czy po prostu aktorów wybitnych) tylko jako wypełniających plan twarzy, a raczej jako fundamenty i filary dla historii. Każde jedno nazwisko już przed seansem może przyprawiać o dreszcze, ale pojawiała się też u mnie nutka niepokoju, czy dany aktor będzie wykorzystany na miarę jego możliwości. Tak, wszyscy dali z siebie maksimum, bo Stahelski zna wartość zawodnika.
Asy w rękawie.
I tak, to jest film Johna Wicka, ale jest to też film Caine’a (Donnie Yen), film Markiza (jeden z lepszych ekranowych złoczyńców, czyli wyjątkowy Bill Skarsgård), aktorów Hiroyuki Sanady i wspaniałej Riny Sawayamy. Jest to też film Scotta Adkinsa (cudowny występ, szarża jakich mało) i Shamiera Andersona (pan nikt z psem przyjacielem u boku, który notabene, w każdej scenie, kradnie serce raz za razem). Donnie Yen to mistrz (filmy z jego udziałem na blogu). Pamiętam jak byłem wniebowzięty, gdy wystąpił w Gwiezdnych wojnach. I co? I mało go było, ot kilka sztuczek. A tutaj? To jest osobna historia, pełen występ, od początku do końca. Scott Adkins? Myślałem, że będzie potraktowany jako ciekawostka. Znowu mój błąd. To kwintesencja komiksowego uroku, a Adkins, niczym swego czasu Sammo Hung ze swoją tuszą, robi triki jak zawodowy gimnastyk. Nie można więc w przypadku czwartej części Johna Wicka pisać o jednym asie w rękawie, bo tutaj, w tym rękawie, kryją się asy z kilku talii.
A jak Auć jak boli.
Tak, dzisiaj John Wick 4 to najlepszy film akcji. Dzisiaj, bo za miesiąc troszkę o nim zapomnimy. Porównywany do Mad Max: Na drodze gniewu oferuje film Stahelskiego podobną dawkę adrenaliny i sekwencje, które, jak już napisałem i powtórzę to z pełną odpowiedzialnością, przejdą do historii kina akcji. Nie tylko ze względu na wyjątkową brutalność. Takiej tu nie ma. Nie jest to oczywiście film „dla całej rodziny”, ale „wykończenie” zawsze jest lekko ukryte, za kadrem, ucięte i w domyśle. Nie mam z tym jednak problemu, bo przemoc jest realna, kości pękają, przeciwnicy wypadają z okien, są potrącani (wielokrotnie) przez pędzące samochody, obrywają tasakami, młotkami, krzesłami. Płoną, duszą się, są zadźgani. Mało wybuchów i dobrze.
Brawura Stahelskiego. Wulkan kreatywności.
Sceny z autami w Paryżu, zapierająca dech w piersi strzelanina kręcona z podnośnika („god’s eye view”) zawieszonego nad scenografią kamienicy wybudowanej na potrzeby filmu, sceny na tych schodach prowadzących na wzgórze Montmartre. Mocarne ujęcia z Adkinsem na klubowych scenach w tłumie. Będziesz usatysfakcjonowana. Można się o tym rozpisywać, ale po co? Ręczę, że każda scena akcji to majstersztyk, nowe pomysły i wielkie emocje. Parafrazując słowa Zygmunta Kałużyńskiego, bawiłem się jak prosię.
Pamiętaj, Z przymrużeniem oka.
Tak, John Wick jest nieśmiertelny. Ty po upadku z krzesła (po co tam wchodziłeś?), siedzisz do końca dnia na kanapie, a Jonathan Wick? Jonathan Wick wypada z okna z trzeciego piętra na zaparkowanego busa i leży na chodniku. Leży, cierpi, ma połamane żebra, ale wstaje. I te kuloodporne marynarki. Niebywałe sci-fi, ale przecież już to wiesz, bo od którejś części twórcy poprosili cię grzecznie, żebyś w to uwierzył. I albo jesteś w tym uniwersum cały, albo, wracając do początku mojego tekstu wychodzisz z kina i mówisz „może być”.
4DX wyrywa z butów.
Nie spodziewałem się tego, ale nie mogę też polecić każdemu. Nie zrozumcie mnie źle, ja byłem w stanie to przyjąć, szybko przerobić i cieszyć się z seansu, wystawić ocenę możliwie najwyższą, ale… Ale ja ważę 80 kilogramów. Gdyby nie to, to po pierwszym uderzeniu Wicka, w pierwszych sekundach filmu, spadłbym z tego fotela. Gdy przyszła pierwsza kanonada ciosów wyrwało mnie prawie z fotela (albo ktoś grzebał w ustawieniach specjalnie na przedpremierowe seanse!) i zobaczyłem podskakujące głowy dziewczyn przed sobą, to trochę się o nie bałem. I moje obawy okazały się słuszne. Na seansie 4DX byłem dotąd tylko raz, dawno temu na Kong: Wyspa Czaszki, nic spektakularnego. A John Wick 4? Masaż całego ciała. Ustawiczny. Kanonada z broni i uderzenie z fotela w plecy. John jest potrącony przez samochód, ja zaciskam dłonie i bum! Jakoś się utrzymałem w siodle. Ale powtarzam, przeżycie jedyne w swoim rodzaju, choć nie dla wszystkich.
Reasumując. John Wick 4 to potężny film, dzisiaj najlepszy, z akcjami, o których zawsze się wspomina „wbijają w fotel”. Inaczej się tego opisać nie da. A finał dostarcza wszystkiego. Włącznie z zaskoczeniem.
Gatunek: akcja
Reżyseria: Chad Stahelski
Scenariusz: Shay Hatten, Michael Finch
Zdjęcia: Dan Laustsen
Muzyka: Tyler Bates, Joel J. Richard