Pamiętacie ten czas, kiedy czekaliśmy na każdy film ze Sly’em? Filmy były różne, ale Stallone zawsze dawał radę. Każdy tytuł z jego udziałem to wydarzenie. A teraz będziemy mieli święta co tydzień! I co tydzień dostaniemy 40 minut (około) z jednym z moich ulubieńców. To między innymi on (w dużej mierze) tworzył moją kinową percepcję. Głos, charyzma, sposób poruszania się. Znam go z licznych wcieleń na wylot, wprawdzie tylko z ekranu, ale nawet nie chcę myśleć o czasie, gdy Sly’a zabraknie. Nie przepadam za Samarytaninem, ale o otwarciu serialu Tulsa King mogę pisać już tylko bardzo dobrze.
Schemat jest prosty, ale Sylvester Stallone w tym schemacie odnalazł się doskonale. Tulsa King to kryminał, trochę komedii sytuacyjnej, ale głównie historia faceta, który całe życie był za pan brat z kryminałem, a po 25 latach odsiadki wcale nie ma zamiaru robić czegoś innego. Przynajmniej na razie. Sytuacje komiczne są oparte na kliszach związanych ze zderzeniem tego co stare, z „nowinkami” technicznymi, społecznymi po 25 latach. Oczywiście wypada to co najmniej niewiarygodnie, bo na przykład Dwight (Tytułowy Tulsa King, czyli Sylvester Stallone) stwierdza, że mogliby wymyśleć urządzenie, w którym można wszystko znaleźć. Tak jakby był co najmniej Hibernatusem z filmu Hibernatus z Louisem de Funesem obudzonym po całych wiekach. Pomijając tych kilka osobliwych pomysłów scenarzysty, bo jakoś trzeba zbudować kontrasty, reszta jest na miejscu. Zostają zawiązane pierwsze kluczowe wątki, otwarte drogi rozwoju na intrygę, przedstawione istotne dla fabuły postaci. W centrum zawsze stoi Sly, czyli Dwight, bo to on jest tu najważniejszy. Aktor gra mężczyznę w swoim wieku. Niedługo 80. lat na karku, ale nie ucieka od tego, co jasno pokazuje jedna ze scen. Wie ile ma lat, ale wie również na ile lat wygląda. Wiek to tylko liczba, o tym też jest Tulsa King.
Za całość odpowiada Taylor Sheridan, cudowne dziecko Hollywood, który wypuszcza jeden kozacki scenariusz za drugim. Oczywiście tutaj wszystko zbudowane jest wokół postaci Dwighta, który wychodzi z więzienia po 25 latach, a mafijni bossowie z Nowego Jorku nie chcą go u siebie. Nie wgryzie się więc Dwight w Wielkie Jabłko, a zadowolić musi się dziurą w Oklahomie. Nic to, trzeba działać. Tu zarządzi płacenia haraczy, tam zmontuje ekipę i tak upływa pierwszy, bardzo dobrze napisany i zagrany odcinek. Wszystko się klei, dialogi, postać głównego bohatera, otoczenie wraz z epizodami. Oby tak dalej!