Bardzo szanuję Jordana Peele’a i jestem pod wrażeniem jego ekspresowej drogi do miejsca, w którym aktualnie się znajduje. 10 lat temu nikt o nim nie słyszał (wiem, wiem, wszyscy znawcy oglądali jego stand-uperskie występy), a dzisiaj proszę. Uwielbiany i hejtowany. Jedni widzą „nadzieję czarnego kina” drudzy kpią pod nosem i piszą o bełkocie i przeroście formy nad treścią. Jedni i drudzy zazdroszczą, to pewne. Bardzo lubię debiut Uciekaj!, a To my poważam jeszcze bardziej. Nie pokocham (niestety) Nie!, chociaż to wciąż dobrze zakręcony, nomen omen typowy Peele. Mam również wrażenie, że właśnie Nie! stoi najbliżej reżysera, bo owszem jest to film podszyty grozą (tak jak twórca najbardziej lubi), ale to głównie i przede wszystkim kolejny odcinek jego autorskiej strefy mroku. Mam bowiem wrażenie, że właśnie gatunek mystery leży Jordanowi na sercu najbardziej i to właśnie w rzeczonym „mystery” można upchać najwięcej metafor. Czy chcemy się jednak bawić w dogłębne interpretacje, odgadywanie inspiracji i odhaczanie punktów z listy „o czym chciał tym razem Peele powiedzieć, a ukrył za obrazkiem”? Nie bardzo. Dla mnie Nie! to dobrze skręcona opowieść o potrzebie (największej, niemożliwej do powstrzymania) zaistnienie na świecie. Jakkolwiek. Jest to też, mam wrażenie, opowieść niezwykle osobista, być może wręcz obnażająca twórcę, branżę, współczesnego człowieka. Cóż, nie wszyscy mają takie parcie, by dać o sobie znać światu i zrobić „coś”, jak chociażby nakręcić przylot kosmicznego spodka. Jednak OJ i Emerald Haywood, rodzeństwo, które odziedziczyło farmę po ojcu, szansę taką dostało.
Dlaczego Nie!? Jordan Peele swoje w branży widział, obserwacje poczynił i niejednego draństwa był świadkiem. Stąd ta satyra ma przemysł filmowy, branżę rozrywkową i włodarzy wielkich studiów telewizyjnych, którzy zrobią bardzo wiele, by spieniężyć dosłownie wszystko. Takie są reguły gry. Jordan Peele nie drwi z człowieka, większość z nas chce być w jakiś sposób zauważona by się dowartościować, podreperować swoje ego, zaznaczyć swoją obecność. Czas tabloidów, kolorowych obrazków, internetu dało w rezultacie czas szybkich zachwytów nad pięcioma sekundami nagrania, a większość ludzkich uroków, w tym tych intymnych zostało już zmonetyzowanych. Peele nie drwi, ale się sprzeciwia, o tym jest film. To taki osobliwy protest movie w wykonaniu człowieka, który na tym etapie twórczego rozwoju ma możliwość powiedzenia właśnie czegoś osobistego i zaangażowanego. Dlaczego robi to w tak zawoalowany sposób miast dobitnie przekazać o co chodzi? Wynika to zapewne z potrzeby zabawy z widzem, być może własnej jeszcze niepewności. Możliwe, że kolejne filmy Peale’a będą już „prostsze”. Zresztą dzisiejsi krytycy piszący o „bełkocie” i „przeroście formy nad treścią” jutro, przy następnym tytule, mogą pisać o „łopatologii”. Cóż, zaangażowani twórcy nigdy łatwo mieć nie będą.
Mnie osobiście zabrakło w Nie! emocji. Po prostu. Nie było nerwu znanego z debiutu, napięcia, które czułem w To my. Nie! to zbiór pięknych obrazków, dopracowana forma, nieźle wkręcający się przekaz. Cieszę się, że reżyser niezmiennie kroczy swoją ścieżką. Tworzy kino autorskie, rozpoznawalne. Ma już z pewnością oddaną grupę fanów, którzy pójdą za nim w ciemno. Ja wolę Peele’a, który stoi bliżej horroru.
Czas trwania: 130 min
Gatunek: sci-fi
Reżyseria: Jordan Peele
Scenariusz: Jordan Peele
Obsada: Daniel Kaluuya, Keke Palmer, Steven Yeun, Michael Wincott, Brandon Perea
Zdjęcia: Hoyte van Hoytema
Muzyka: Michael Abels
FILM ZNAJDZIECIE W OFERCIE GALAPAGOS